Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na dworskim wikcie i... że Ewka będzie służyła we dworze, a teraz...
Zająknął się.
— Mów dalej.
— Dawałem im na zapomogę... mój zegarek, ten od ciebie, ojczulku, ale stara nie przyjęła. Widzisz... jaka tam nędza i jaka... ambicja.
Obywatel uśmiechnął się i rzekł:
— Dobrze Ale teraz cała czeladź pójdzie kłosy kraść. Suto Ewkę wynagrodziłeś.
— Ojcze, chciej zrozumieć, nie nazywaj to kradzieżą, wybacz, że się sam rozporządziłem, ale...
— Ale jesteś idealistą, moje dziecko. Spełnię coś obiecał, a teraz zrehabilitujemy opinję Ewki wobec ludzi. Chodźmy!
Maryś rzucił się ojcu w ramiona z okrzykiem szczęścia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Okrężne gasło jak zorza po wypaleniu ostatnich ognisk. Zabawa słabła, cichła, aż wreszcie rozpłynęła się zupełnie. Świt sierpniowy błysnął rzęsiście, okraszony rosą owiany zapachem zżętych zbóż.
Pogasły gwiazdy, wiele z nich spadło, sunąc za sobą po skłonie ciemnego nieba smugi świetliste. Rozbłysnął dzień, rzucił na ziemię jasność, która zawsze po mrokach otuchę niesie. Nie tylko ziemi, bo wypogadza i dusze ludzkie w udręce zatopione, dając im nadzieję.