Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szego pola jeść już nie chciała, tak bardzo odczuła, że ją złodziejką nazwano. Ojcze, to trzeba naprawić! Sam nie wierzyłeś, żeby ona kradła, więc teraz wejdź w pobudki jakie nią kierowały, odczuj nędzę.
Maryś, mówiąc, zapala się, w oczach łzy błysnęły, młodzieńcze usta drżą. To dziecko czuje głęboko i serce ma wielkie, otwarte dla ludzkiej niedoli.
— Ojczulku, pomyśl, ile zbrodni popełnia rozpacz, ile dramatów daje głód. A cóż zrobiła Ewka? Wszak ona tylko kłosy zbierała, te biedne pogubione ziareczka, dla nas one są niczem, a jej dają życie. Czyż za to ją potępiać? Za to rzucać na nią obelgę hańbiącą, że chciała ratować matkę. Ojczulku mój, tyś dobry i litościwy, ty nas uczysz, aby mieć serce dla biedy i niedoli, więc nie pozwól na krzywdę Ewki. Jej sam Bóg daruje, pewny tego jestem! Może te kłoski umyślnie wola Boża strąciła z wozu, aby Ewce służyły, może to był dar anielski dla nędzy rozsiany, a my za to karzemy? Ojczulku, pomyśl, co byś sam robił w takim wypadku, gdyby ci które dziecko umierało z głodu, a tyś nie miał kawałka chleba? Czy myślisz, że i ten nasz ekonom nie popełniłby czegoś stokroć gorszego, niż czyn Ewki, gdyby go bieda do tego skłoniła? O napewno! Wolno innych potępiać, ale trzeba się zastanowić nad