Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A może to nie bardzo wypada?... tak tylko we dwoje do lasu... w nocy. Ja się boję.
Adaś wzrusza ramionami, jest szczerze oburzony.
— Panno Haniu, jeśli kogo ożywia idea i zapał, ten nie uważa na żadne „nie wypada“ i niczego się nie boi, zacząwszy od czarownic i wilkołaków, skończywszy na mamach i ciociach.
— Więc pójdę na pewno.
— O tak, rozumiem! Brawo!
— O czem państwo tak radzą? — pyta ktoś z plotących wianki.
— Pewno znowu o jakichś ideałach, to przecie temat niewyczerpany.
Hania robi obrażoną minę, ale Adaś ją powstrzymuje giestem i słowem „bądźmy wyżsi“. Po chwili dopiero Adaś szepce do ucha Hani.
— Nie zdradźmy naszej tajemnicy, bo wszyscy pójdą z nami i zepsują nastrój.
Tymczasem wianki są już gotowe, wieczór zapada wolno i promiennie. Cicha, wonna noc czerwcowa spływa z przestrzeni coraz niżej i rzuca cień na ziemię spowitą w lite materje kwietne:
Całe towarzystwo obarczone wiankami idzie w stronę rzeki, panny i młodzież ogarnia uroczyste skupienie. Patrzą na swoje wianki i zamyślają wymarzone osoby.