Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odrębnia się krzyk perliczek i swarliwe gulgotanie indyków, przy monotonnem biedoleniu ich płci pięknej. Indyczki bowiem wiecznie się żalą, kury zaś gdacząc z energją pilnują potomstwa, dumne ze swej samodzielności. Świat zwierzęcy rozgwarzył się raźnie i napawa Anielkę weselszą nutą. Dziewczyna siada na ławce, patrzy z przyjemnością, jak robotnicy, skończywszy robotę, zarzucają świtki na ramiona i odchodzą do domów. Anielka podziwia ich dobry humor po pracy, ich wytrwałość i szczęście. Trud ich nie złamie, ożywieni są nadzieją świętowania i to im wystarcza.
— Gdybym ja tak mogła wyrzucić z siebie wszystkie rany i kpić z losu, który mię moralnie zabił. Gdybym mogła.
Ale bolesne zranienie serca dolega dotkliwie i nurtuje.
Anielka dotyka ręką piersi i ma wrażenie, że zaplami dłoń gorącą krwią z rany swej, przyciska bijące serce i zamyka oczy. Nagle spływa na nią spokój, coś jakby szept pociechy słyszy przy sobie, błogość wyczuwa niemal tuż, tuż.
Co ją tak nastraja?
Anielka wsłuchuje się uważnie w szmery kwietniowego wieczora. To rechoczą żaby. Przedziwną muzykę posiadają te chóry wodne, niby kołysanka jednostajna, rytmiczna a melo-