Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy puszek na licach rozkochanej ziemi. I łąki już mają się w seledynowe barwiczki, tu i tam przetkane są bledziutkiemi kwiatuszkami, co jak dziewczątka chore na blednicę, wątłe są, żółtawe i słabe, więc tulą się do traw, nie wiele od nich silniejszych. Nad łąkami krzyczą czajki, bociany gospodarzą na dobre, w górze pod obłokami skowronki śpiewają suplikacje, a czasami z olszyn doleci ton dziwnie słodki i subtelny, jakby próbne akordy strojącej się mandoliny lub boskiego fletu. To genialny piewca słowik już odbywa próby przyszłych koncertów i oznajmia światu o sobie pojedynczemi nutami gardziołka.
Zawtórowała mu zaraz kukułka, mniej dbająca o swój barytonowy głos i mniej o niego zazdrosna. Rzuca światu wyzywające „kuku! kuku!“ co sprawia radosne wrażenie i miłe, tak jakby ptaszek umyślnie zaczaił się w gąszczu i swem „kuku“ witał wiosennie nastrojony świat. Na razie nikt nie pamięta, że to jest jej zwykła śpiewka i że jej nieinteligentne, stereotypowe „kuku“, jednakowo brzmi w Kwietniu, jak i w końcu Czerwca. Mało się od kukułki wymaga, ale się ją szczerze lubi, bo jest jedną ze zwiastunek wiosny. Wprawdzie pod koniec swego debiutu kukułka śmieje się, jej „kuku“ wpada w spazm jakby śmiechu, że monotonnem wołaniem, bez wysiłku i artyzmu,