Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podróżny zrobił to samo — ale poszukał wzrokiem krzyża.
Znamię męki Pańskiej stało przy drodze opuszczone, złamane, na pół skryte w gałęziach olbrzymiej topoli. Jedno ramię opierało się na konarze drzewa, drugie w spróchniałych strzępach zwisło na dół. Straszny obraz ruiny.
— Oj! co za ludzie żeby tak krzyży nie szanować? zawołał oburzony parobek. Gdzie patrzeć stare i stare, czasem podparty, a czasem leży, to grzech.
Gospodarz westchnął.
— Nie nasz grzech, nie nasza wola. Gdzie podeprzeć dają, tam podeprzemy, a gdzie nie, to co?.
— Nie wolno stawiać nowych? — spytał podróżny.
— Gdzie zaś! ani gadać o tem. Ale Bóg łaskawy, da taką Swoją moc... że...
Gospodarz zawahał się.
— Że co? podchwycił podrożny.
Ze krzyże nie zaginą u nas!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Bryczka wtoczyła się w opłotki, parobek popędzał zmęczone konie, ale piach wypełniał drogą, — trzeba było wolno jechać.
— Ot i Borowienki — mówi gospodarz — zaraz moja chata. Może pan odpocznie w cha-