Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ślachetnie urodzony, zara znać.
Chwilę jechali w milczeniu, koniki polne sykały w rżysku, — w gęstym gaju kwitnącego łubinu kłóciły się przepiórki.
Słodycz i cisza wiała z pól, już nieco jesiennych, ukraszonych gdzieniegdzie kępiną lasków i płaczących wierzb.
— Wy chyba z za Buga, panie? odezwał się gospodarz.
Staruszek smutnie zwiesił głowę.
— A jużci z za Buga jestem — alem nie tamtejszy. Moja ojcowizna tutaj na Podlasiu, tam zapędziło życie, a starość tu ciągnie. Do swoich wracam stron, tu i serce i dusza rwie się.
— Pan tu ma familję — badał gospodarz.
— Nie, do starych przyjaciół wracam. Familja wymarła.
— Oj! to już niedobrze, przyjaciel nie zawsze dotrzyma — westchnął chłop.
Podróżny badawczo z pod kapelusza popatrzał na gospodarza i już chciał się zapytać o dwór do którego jechał, – ale coś go wstrzymało, ogarnął go lęk.
Borowienki? znam tę wieś — rozmyślał sobie — a może on mnie zna, może coś wie? Hej, miły Boże, ile lat!.
— Wspomnienia owiały go silnym prądem. Okolicę poznał. Wjechali między łąki i zarośla karłowatej olszyny. Na łąkach stały kopiaste