Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mądry z ciebie chłopak — pochwalił stary pan.
Parobek zadowolonym ruchem poprawił czapkę na głowie i splunął przez zęby.
— O ja znający! przytakiwał wesoło ........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, zawołał głos z pod wierzby. I wychyliła się przygarbiona postać chłopa w szaraczkowej sukmanie.
— Na wieki wieków — odpowiedział staruszek z bryczki — a skąd wy gospodarzu?
Parobek zatrzymał konie.
— Ja tutejszy — odrzekł chłop z uśmiechem — ale podróżny jak i pan, ino że na piechtę, tom się zmógł wielce.
— A z jakiej wsi?
— Z Borowienek jestem, szmat drogi przeszedem tom się i zmordował.
— To siadajcie na brykę, podwiozę was.
— Bóg zapłać, wielmożny panie, ale niema co, przyda się — bo nogi już jak nie moje.
Chłop z zadowoleniem zaczął się gramolić na bryczkę.
— Ale wielmożnemu panu może będzie nie dogodnie?
— Ej nie, zmieścimy się, nie nazywajcie mnie wielmożnym, gospodarzu, ja tam nie żaden pan ani bogacz.