Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne chotił mené znaty... — przemówiła Fedotka śmiejąc się do narzeczonego.
— Ale! nie poszedł! bo czut’ świt przyjechał czajką z miasteczka, nim bat’ków powitał, a Stepan do dworu zaciągnął, to z panem gadał, taj szedł do ciebie. Aż tu chłopcy z młyna wyskoczyli taj zaczęli wódką traktować, a przepijać, to i co?... musiał w kompanii być. Teraz wyrwał się do ciebie, bo Ołeksa gadał co ty na łące i co ty do młyna nie chocieła iść. A ty tu co robiła... ha?...
— Płakała za toboju, ale ty dobry, ty sokolik dobry! — i dziewczyna z uśmiechem gładziła chłopaka po ramionach, zaglądając mu w oczy z ogromną miłością. A ja o tobie pamiętał, chustkę krasną przywiózł taj korali sławne.
— Przywiózł? a!...
— A jakże przywiózł, teraz swatów do ciebie budu słać, za żynku wezmę, choczesz?...
— Oj!.. jakby ja nie chocieła?... — westchnęła Fedotka. Jaż na ciebie trzy zimy, trzy wiosny, trzy jesienie czekała, taj doczekała się. Jab za toboj poszła gdzie choczesz, ja tebe Daniłku lubyty budu ciłyj wik, ty mój sokolik.
Chłopak gładził jej włosy, śmiał się i całował.
W tem zaturkotało obejrzeli się oboje.
Na wozie z sianem jechał Maksym, powożąc parą dzielnych, gniadych koni. Gdy się