Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nu ty nie wiesz, ale ja wiem, on chciał ciebie nastraszyć co twój sołdat pójdzie na wojnę; mówił tak, ha?..
— A szczoź, mówił.
— On ciebie chciał nastraszyć żeby ty na tamtego nie czekała, a za niego szła, on ciebie lubi Fedotka.
— Do czorta z jego lubieniem.
— No! a coż ty będziesz na tamtego czekać?
— Jak Boh daść to i doczekam.
Spojrzała na żyda błagająco i rzekła drżącym głosem.
— To znaczy niema wojny panie Josiel, znaczy Maksym brechał?...
— Brechał, ja by o wojnie wiedział.
Fedotka rozpromieniła się i pochylając głowę z ukłonem zawołała.
— Dziękuję wam, ja tylki to chocieła wiedzieć, pomahaj Boh!
— Dobre zdorowie, nu! idy do chaty i ne klopotajsia, ty harna dziewczyna — mówił żyd otwierając drzwi.
Fedotka zasłoniła się chustką, biegnąc prędko przez główną izbę.
— A skaży bat’ku szczoby zawtra czut’świt Po mąkę szedł — krzyknął żyd.
— Dobre, skażu.
W tej chwili jeden z chłopców zastąpił jej drogę i porywając w pół, zawołał.