Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla Boga to ociec! rety!.. ociec!... I runą! na drgające ciało.
Z okropnym rykiem, z płaczem przerażliwym szarpał ojca za kapotę i całując wołał bez pamięci.
— Ociec!.. to ja Felek!.. ja was zabiłem! ja zbój!.. tato dla Boga, ozwijcie się, tato, o mój Jezu!... Jezu!...
Ale oczy konającego były już szklanne, patrzały na syna niepoznając go, tylko nogami kopał co raz prędzej, piana wystąpiła mu na ustach i gęsto osiadła na wąsach.
— Jez...zus Marja — szepnęły sine wargi, drgnął konwulsyjnie i zwisł w rękach syna.
Skonał.
Felek zerwał się z krzykiem, znowu upadł na kolana. Garściami rwał sobie włosy, jęczał boleśnie wijąc się na kamieniach. Rozpacz targała mu duszę.
— Ojca zabiłem!.. zbój!.. zbój!.. potępiony na wieki!... — wył nieludzkim głosem. Rzucił się na ciało ojca i straszny płacz buchnął z piersi Felka.
— Ociec!.. mój ociec!..
Na szosie wóz kołatał już słabo, z oddalenia, ale Felek pomimo płaczu usłyszał szybkie kroki wracających bandytów. Zerwał się od trupa, spojrzał na szosę. W blasku księżyca zobaczył towarzyszy idących śpiesznie do niego. Chłopak zatrząsł się ze zgrozy.