Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   79   —

cej znaczy, niż być zabawką chorego dziecka, choćby tak łagodnego i miłego, jak pani synek. Ja go także wychowam i będę go kształcił“.
— Ale ja nie chcę, aby Remi odjeżdżał, — wołał Artur.
— A jednak on musi iść za swoim mistrzem, choć myślę, że tylko na krótki czas. Napiszę do jego rodziców i porozumiem się z nimi.
— O nie! — zawołałem.
— Dlaczegóż nie?
— O nie, błagam panią.
— Lecz ten jedyny sposób nam tylko pozostaje, moje dziecko. Wszakżeż w Szawanon[1] mieszkają twoi rodzice?
Nie odpowiedziałem jej, lecz przybliżywszy się do Artura, chwyciłem go w ramiona, ściskając go wielokrotnie i kładąc w te uściski całą przyjaźń braterską, jaką dla niego odczuwałem. Następnie wyrwałem się z jego słabych objęć i podchodząc do pani Milligan, rzuciłem się przed nią na kolana i całowałem jej ręce.
— Biedne dziecko, — rzekła, schylając się nademną i całując mnie w czoło.
Powstałem prędko i biegnąc do drzwi, mówiłem głosem łkaniem przerywanym: Arturze, zawsze kochać cię będę, a o tobie, pani, nie zapomnę nigdy!
— Remi, Remi, — wołał Artur za mną.
Lecz już nie słuchałem. Wyszedłem, zamykając drzwi za sobą.
W minutę potem byłem już sam na sam z moim mistrzem.
— W drogę! — zakomenderował.
W ten sposób opuściłem mego pierwszego przyjaciela i doznałem potem wiele złych przygód, których byłbym uniknął, gdyby nienawistny przesąd i wstyd fał-

  1. Pisze się właściwie Chavannon.