Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   64   —

zyku, który już raz słyszałem. Zdawało mi się, że Artur prosi o coś, czemu dama jest przeciwną, a przynajmniej podnosi jakieś zarzuty wobec tego.
Nagle obrócił się głową do mnie, gdyż ciało jego pozostało nieporuszone.
— Czy chciałbyś z nami pozostać? — rzekł.
Spoglądałem na niego, nie odpowiadając, tak mnie to pytanie zaskoczyło.
— Syn mój chciałby, abyś pozostał z nami.
— Tu na tym statku?
— Tak, na tym statku. Syn mój jest chorym i doktorzy nakazali, by leżał nieruchomo, przywiązany do deski. Aby mu się czas nie dłużył, wożę go tym statkiem. Pozostawszy tu z nami, dawałbyś z twemi pieskami i małpką przedstawienia dla Artura. Grywałbyś nam też na harfie. I tak z jednej strony oddałbyś nam przysługę, a z drugiej strony i my bylibyśmy ci pożyteczni. Codziennie nie znalazłbyś może chętnych widzów, co zresztą dla dziecka w twoim wieku nie jest zbyt łatwem.
Na statku! Nigdy dotychczas nie byłem jeszcze na statku, czego zresztą gorąco pragnąłem. Będę żył na statku, pływającym na wodzie, co za szczęście!
To było moją pierwszą myślą, która mnie olśniła. Czyżby to był sen?
W kilku sekundach uświadomiłem sobie, ile szczęścia zawierała w sobie ta propozycja i jak wspaniałomyślną była ta, która mi tę propozycję uczyniła.
Pochwyciłem i ucałowałem ręce damy.
Wzruszyła ją widocznie ta oznaka wdzięczności i z czułością pogłaskała mnie wielokrotnie po czole.
— Biedny malcze! — rzekła.
Żądano odemnie gry na harfie. — Zdawało mi się, że nie powinienem był ociągać się z zastosowaniem się do wyrażonego mi życzenia; gdyż w ten sposób mogłem okazać równocześnie i moje dobre chęci i moją wdzięczność.