Strona:Harry Dickson -86- W sidłach hypnozy.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był nieruchomy. Wyglądał z daleka jakby już nie żył.
Tom podjechał do leżącego. Miał zbielałe usta, był odziany w łachmany i przeraźliwie chudy.
Teraz z kolei Harry Dickson pochylił się nad chorym i wlał mu kilka kropel koniaku do ust. Natarł mu potem czoło wodą, a nos spirytusem..
Nieszczęśliwy otworzył oczy:
— Pić! — wyszeptał
Dickson wlał mu powoli kilka łyków wody do spieczonych ust.
Powoli, bardzo powoli nieszczęśliwy odzyskiwał siły
— Umierał z głodu i pragnienia, — stwierdził detektyw. — Pocoś pan strzelał? — zagadnął go detektyw
— Słyszałem was, wasze... strzelanie... Chciałem pomocy... Jak dobrze! Jestem uratowany!
Istotnie, pokrzepiony w sposób nie gwałtowny, lecz systematyczny, już po godzinie nieznajomy czuł się o tyle dobrze, że mógł bez wysiłku odpowiadać na pytania Dicksona.
Detektyw rozpoczął od razu od końca:
— Sam pan jeden był przy tejstacji odgałęzieniowej?...
Nieborak tak był zajęty bulionem, który mu z ekstraktu przygotował Tom, że odpowiadał pomiędzy jednym a drugim łykiem:
— A tak, sam jeden.
— I sam pan to zakładał?
— Sam. Byłem kiedyś...
Teraz dopiero nieszczęśliwy spostrzegł się, że powiedział za wiele.
— A dlaczego mnie panowie pytają?...
— Bo chcemy wiedzieć kto pana zaangażował, kto tak dbał o pana, że pozostawił samego na pewną śmierć w tych górach.
Nieznajomy westchnął ciężko.
— Ten człowiek nie jest godzien, aby go zasłaniać. Wiedział, że mnie ma w ręku. Bo za taką budowę linii czeka mnie surowa kara. Ale mnie się zdaje, że jego czeka kara jeszcze cięższa za to przede wszystkim, iż chciał mnie skazać na śmierć głodową, a powtóre dlatego, że on z tego odgałęzienia skorzystał. Skorzystał raz jeden, ale zarobił na tym grube miliony, jeśli się nie mylę.
— Tym człowiekiem jest zatem, — rzekł Dickson, — lord...
— Lord Worthfield.
— Mógł pan przecież dać znać o sobie za pomocą tej samej linii.
— Nie chciałem sam się zdradzać z początku. Czekałem. A gdym już był bez sił zupełnie i postanowiłem zrobić użytek z linii — przekonałem się, że została przecięta. To Worthfield uczynił. Chciał mnie zgładzić
— I szukał pan przerwy w linii, czy tak?
— Szukałem jej przez kilka dni prawie zupełnie nic nie jedząc. Wreszcie znalazłem. Linia jest teraz w porządku. Ale już nie miałem sił wrócić do mej groty, aby stamtąd nadać telegram.
Harry Dickson wraz z technikiem mr. Merry pojechali wzdłuż widocznej teraz wyraźnie tajnej linii
Dotarli do groty u stóp skały. Znaleźli tam małą, ale dobrze wyposażoną stację telegraficzną.
Detektyw zwrócił się do elektrotechnika:
— Czy będzie pan w stanie nadać stąd depeszę?
Młody ale wysoce uzdolniony technik począł oglądać przełączniki i najrozmaitsze aparaty. Trwało todość długo i Dickson począł się niecierpliwić,
— Nie może mi pan dać jasnej odpowiedzi? — indagował detektyw technika.
— Niestety, w tej chwili aparat jest nie do użytku, brak tutaj czegoś w rodzaju klucza. Mógłbym się bez niego obejść, ale zmiana połączeń wymagałaby kilku godzin pracy.
— Co się stało z kluczem?
— Powinien go mieć ten nieszczęśliwiec.
Harry Dickson aż klasnął z niecierpliwości w dłonie:
— Trzeba mi było tak od razu powiedzieć.
To mówiąc, detektyw pobiegł do Toma, który prowadził ledwie wlokącego za sobą nogi technika.
— Ma pan klucz? — rzucił Dickson.
— Mam.
— Więc dajże go pan prędzej!
Nieszczęśliwy wahał się przez chwilę.

— Czy nie odmówi mi pan swej pomocy, sir? Bo ten klucz — to moja broń ostatnia. Jeżeli ma po