Strona:Harry Dickson -77- Tajemnica grobowca.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Eweliny wybrał sobie jednego z tych panów i teraz czekał na jego tu przybycie i czekał na okazję, aby swe poszlaki uzupełnić i poprzeć.
Ów Beskins, Charles Beskins, musiał tutaj bywać. Tego dowiedział się Dickson z ust samego doktora.
Dickson rozglądał się za Gensburym. Znalazł go w głębi lokalu, grającego w karty.
Detektyw zajął miejsce, umożliwiające mu dokładne obserwacje.
— Nie wyglądał pociągająco w swej ryżej peruce, z zaczerwienionymi oczami, w jakichś staroświeckich okularach i z małą ryżawo - siwą bródką.
Oto wszedł jakiś podejrzany osobnik i pewnym krokiem zdążał ku stolikowi, za którym siedziała Gilda. Dojrzawszy go, Gilda zerwała się z miejsca i zdaleka już wołała:
— Jak się masz, Charlie?... Gdzieś się podziewał, Karolku? Co słychać w twojej kochanej Ameryce?...
Gensbury podniósł oczy i zwrócił się do Gildy ostro:
— Przestań się drzeć. Mam z nim do pomówienia o sprawach bardzo poważnych. Dlaczego się spóźniasz? I jakie masz nowości?
— Mało było panu nowości? Zdaje się, że dziś nie próżnowałem.
— Prawda, — odparł doktór.
— I pieniądze mamy, nie prawda Gensbury?
Amerykanin wyjął z kieszeni całą garść monet i począł nimi pobrzękiwać.
— Szampan jest w tej budzie? Wypijemy za zdrowie cioci, po której dostałem spadek.
— Cioci może nie ma, ale spadek jest, — roześmiała się Gilda. — Niech ciocia będzie zdrowa!
Młody jakiś apasz, spoglądający na Gildę zachwyconym, ale i pełnym gniewu spojrzeniem, zwrócił się do owego Karolka z pianą na ustach:
— Znów jakieś fałszerstwo? Znów podrobiłeś czyjś podpis?... Ja sam bez grzechu nie jestem, ale żeby się tak wychwalać, co to on potrafi — to już za wiele. Nie pij z tym zdrajcą, Gilda, bo on i ciebie sprzeda i oszuka!
Charley spojrzał na młodzieńca i zwrócił się do Gildy:
— Powiedz Fredowi, że jeżeli guza szuka, to może go mieć. A jeżeli go zazdrość bierze, że nie ma za co pić — to może się dosiąść.
— Udław się swoim szampanem, opoju jeden! — huknął Fred i nacisnął kaszkiet na oczy, jakby nie chciał patrzeć na to, co się wokół niego dzieje.
— Niech się pan tym nie przejmuje, młody człowieku, — rozległ się koło Freda jakiś szept. — Jak mi pan zechce pomóc — to mu damy dobrą szkołę, temu Karolkowi.
Fred ostrożnie rozejrzał się wokół. Ludzie w spelunkach są zawsze nieufni.
— Czego pan chce?
— Mówię przecież: pomocy.
— A coś pan za jeden.
Dickson zawahał się. Chłopakowi patrzało dobrze z oczu. Detektyw postanowił postawić wszystko na jedną kartę:
— Jestem Harry Dickson, — rzekł szeptem.
Fred podniósł się powoli i zbladł.
— Siadaj pan, młody człowieku. Powiadam, że potrzeba mi pańskiej pomocy. A potem ja panu pomogę.
— Pomoże mi pan, doprawdy?... Ale tak żebym się wydostał z tego piekła, tutaj? —
— Jeżeli zechcesz, to i tak Freddie!
— W takim razie, dobrze! Co pan chce, niech pan robi.
Dickson skinął na znak zgody. Rozmowa ta, prowadzona szeptem, nie trwała dłużej, niż kilkanaście sekund.
Przed chwilą nazwał Fred Jankesa opojem. Ryży, starszy pan, siedzący w swoim kącie, uznał za właściwe interweniować. Zwrócił się do Freda z ostrą wymówką:
— Jak się odzywasz do starszego, młokosie jeden! Jak śmiesz. Prosi cię pan Charlie do stołu, a ty zamiast, żeby podziękować za zaszczyt — obrażasz go! Przeproś tego pana i siadaj z nim do szampana.
Dickson uchylił kapelusza.
— Mister Charlie, jeżeli pan pozwoli, to ja, jako ten, który pouczył Freda jak postępują gentlemani — przysiądę się do was i postawię butelkę.
Charlie uczynił szeroki gest zapraszający, a Fred podchodząc do stolika mruknął:
— Przepraszam i dziękuję.
Po drodze od swego stolika do stolika Jankesa wyjrzał Harry Dickson na chwilę za drzwi. Mały gazeciarz stał pod progiem.
— Po dwóch z każdej strony, — rzekł doń detektyw.
— Tak jest, — rzekł gazeciarz. — Proszę bardzo. — I wręczył detektywowi gazetę.
Szampan perlił się w kielichach. Charlie pił z nową kompanią.
Gensbury, nie rad temu wyraźnie, rzucił w stronę swego wspólnika:
— Nie można się z nim dzisiaj dogadać. Pije, w dodatku z pierwszym lepszym, zdaje mu się, że już wszystkie rozumy posiadł. Puścisz tego starego przybłędę kantem!?
Dickson czekał tylko na tę chwilę.
Zaperzył się nagle i począł krzyczeć:
— Panowie i panie! Ladies and Gentleman! Obrażają mnie tutaj. I kto taki? Doktór, który przestał być doktorem! Ja wolę być uczciwym doradcą na wyścigach, którym jestem od dwudziestu lat, niż nieuczciwym lekarzem!
Rzekomy doradca wyścigowy, czyli sprzedawca t. zw. typów, zakasał rękawy.
— Panowie! Ja nie lubię awantur. Jestem człowiekiem spokojnym! Dlatego radzę temu panu, żeby się wyniósł stąd po dobroci i pytam was, szanowni zgromadzeni w tym znanym lokalu, czy nie mam racji.
— Ma rację! Ma rację! — rozległo się wokół.
— Doktór wyłaź, pókiś cały! — krzyczał doń Charlie.
Gensbury, klnąc półgłosem wyszedł czym prędzej z lokalu.
— Teraz możemy pić, panie Charlie... Kto ma pragnienie, tego ja proszę!
Zjawił się szampan, gin i whisky.
Ten i ów przysiadł się do stolika, przy którym królowali Harry Dickson, Charlie - Jankes i Fred.
Charlie miał już mocno w czubie. Dickson, który pił, jak najmniej, nie stracił ani na chwilę trzeźwości swego spojrzenia i precyzji obserwacji.
Nagle rzekomemu sprzedawcy „typów“ obsunęła się zlekka peruka. Dickson poprawił ją czymprędzej, ale miał wrażenie, że ten gest dojrzał Charlie.
Po chwili Charlie padł głową na stół i począł głośno chrapać.
— Zdradziłeś się tym chrapaniem i tym snem nagłym, żeś mnie przejrzał. Trzeba zatem działać