Strona:Harry Dickson -77- Tajemnica grobowca.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Butelka zjawiła się na stole. Korek wystrzelił z hukiem.
Po kilku minutach Dickson i Gilda byli już najlepszymi przyjaciółmi.
— To ten doktór nie ma pratyki? — zagadnął ją od niechcenia rzekomy Amerykanin.
— Jak ją może mieć, kiedy nie ma nawet prawa praktyki.
— A to dlaczego?
— Wypisywał recepty na morfinę każdemu, kto mu zapłacił i za to odebrano mu prawo praktyki.
— Biedny człowiek... To przecież straszna rzecz... Pani zdrowie!
— Na zdrowie, wujaszku!...
— Żal mi tego doktora. Z czego biedak żyje, jeżeli mu praktykować nie wolno?
— A, jest też o kogo się martwić. Daje sobie radę, zapewniam pana, wujaszku...
— Jeżeli sobie daje radę — to bardzo dobrze...
— A tak, bardzo dobrze. Jak nie gra, to dalej pisze swoje recepty. Podpisuje się inaczej i tak forsę zbiera.
— To się może kiepsko skończyć. Powinien tego zaniechać.
— To też mówi, że zaniecha... Na zdrowie, w ręce pańskie, wujaszku z Ameryki...
Znów się trącili.
— Dobrzeby było, żeby zaniechał tego wypisywanie recept... Ale czy też on ma jakieś wyjście...
— A bo ja tam wiem... Powiada, że teraz robi duży interes i że od razu zarobi wielkie pieniądze. Niech mu będzie na zdrowie...
— Duży interes, powiada pani, panno Gildo... To przynajmniej rozumiem. Ja też robię duże interesy. Bawełną handluję. Handluję i uprawiam...
Gilda roześmiała się serdecznie.
— Gensbury bawełną nie handluje napewno... Już ja tam w czystość jego interesów nie wierzę. On nie sieje, nie orze i nie zbiera. Najwyżej ludzi nabiera — taki to musi być ten interes...
Mr. James H. Taylor z Karoliny wyraził z tego powodu zdziwienie, choć w duchu mr. Harry Dickson miał już nawet pewne przypuszczenia co do charakteru tego interesu.
Przypuszczenia te potwierdziła przecież sama Gilda twierdząc, że Sirrins był nieodłącznym przyjacielem doktora.
— Ci dwaj napewno maczali palce w sprawie lady Eweliny, — rzekł do siebie detektyw.
Gilda nie dosłyszała tych słów.
— Co mówi wujaszek z Ameryki?... Może mu się już spać zachciało...
Dickson wstał, rozmyślnie mocno kołysząc się na nogach:
— A tak... Trzeba będzie wracać. Bardzo serdecznie dziękuję za miłe towarzystwo. I moje uszanowanie.
Dickson rzucił kilka srebrnych monet.
Tego wieczoru nie zmarnował.

Tom Wills w dancingu „Rajskie Jabłko’“ szukał Mateusza Sirrinsa.
Właśnie zamierzał już wyjść, aby nie znalazłszy tego wesołego młodzieńca w tym lokalu zajrzeć do „Belle Vue“ — gdy w progu natknął się na drugiego detektywa.
Sam Keatson był już nieraz pomocny Dicksonowi, a z Tomem łączyła go żywa sympatia.
— Co tu robisz, mały?
— Szukam pewnego dużego, — odparł Tom.
— Kogo?
— Sirrinsa znasz?
— Mateusza Sirrinsa, wysokiego prawie na dwa metry?
— Właśnie.
— Nie ma go tutaj, bo ja już tu jestem po raz drugi, i nie będzie go.
— A jego kolega dr. Gensbury?
— Nie znasz zwyczajów tych panów, jak widzę. Razem nie bywają nigdy. Chadzają własnymi drogami. Tyle tylko, że Gensbury mieszka u Sirrinsa, pod miastem.
Detektyw Keatson był widać dobrze poinformowany.
— Więc, jeżeli Sirrinsa tu nie będzie, to może Gensbury przyjdzie? — zagadnął Keatsona Tom Wills.
— Trafiłeś w samo sedno, — uśmiechnął się wywiadowca. — Gensbury powinien tu być. Można o tym wnosić jeszcze po tej osobie.
Poczciwy Keatson wskazał na nie bardzo już młodą i nie bardzo urodziwą osobę, mocno chudą i ryżowłosą — siedzącą samotnie przy małym stoliku.
— Któż to taki? — zagadnął Tom kolegę po fachu.
— Irlandka, jak i Gensbury. A Irlandczycy popierają się w całym świecie, jak żaden inny naród.
— Czeka na doktora?
— Tak jest. To jego pomocnica, wspólniczka, czy jedno i drugie Nazywa się Barry.
— Ma na sobie piękną suknię.
— Nepewno pożyczyła ją sobie od swej pani, pożyczyła bez jej wiedzy.
— Od swej pani, powiadasz, Keaton. Cóż to znaczy?
— Znaczy to, że ta dama jest poprostu pokojówką.
— A kto jest jej pani?
— Lady Ewelina Demelson. Słyszałeś coś o niej?...
Tom zrobił jak najniewinniejszą minę:
— Coś nie coś. Podobno jest bardzo piękna...
— A tak. Piękna i ma bardzo bogatego, drugiego już zresztą męża...
Tom ziewnął:
— Pójdę już. Bądź zdrów, Keatson.
— Dobranoc, mały. Ukłony dla mistrza Dicksona.
I Tom Wills tego wieczoru nie zmarnował.

Ofiara narkotyku

Lokaj w pałacu Mateusza Sirrinsa ziewnął pewnie już po raz dwudziesty. Zarazem po raz dziesiąty conajmniej tego ranka spojrzał na zegarek.
Była jedenasta przed południem.
— Nudy na pudy! — jęknął. — Za dużo roboty — źle. Za mało — jeszcze gorzej. Trzeba się będzie stąd wynosić. Ani grosza dochodów, zbijanie bąków przez cały dzień... Trzeba będzie się rozejrzeć za czymś innym.
Było to nazajutrz po owej nocy, kiedy to Tom Wills i Harry Dickson z takim powodzeniem zabawili się w bywalców nocnych lokali.
Nudzący się lokaj już po chwili na monotonność upływających chwil nie mógł narzekać.