Strona:Harry Dickson -20- Postrach Londynu.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Owszem, widzę teraz jeszcze, jak wkłada je do portfelu, obejmuje mnie, żegna się i odchodzi. Od tego czasu nie widziałam go więcej.
— Czy złożyła pani zameldowanie w policji?
— Tak, ale bez rezultatu.
— Czy dom handlowy „Sheffield i S-ka“ nie złożył skargi na pani męża? Mógł on przecież uciec za granicę.
— Nie dziwię się, że powziął pan takie podejrzenie, Mr. Dickson. Ale nie zna pan mego męża. To najuczciwszy człowiek pod słońcem. O tym wiedzą również w jego firmie. Najlepszym dowodem jest, że nie wkroczyli na drogę sadową, a domagają się jedynie ode mnie zwrotu pieniędzy.
— Chętnie oddałabym wszytko co posiadam — zawołała kobieta głosem nabrzmiałym łzami, — aby móc odzyskać mego męża.
— Mówiąc to, wyjęła fotografię z torebki i podała ją detektywowi.
— Proszę spojrzeć, Mr. Dickson mam powód, alby być nieszczęśliwą... straciłam, człowieka dobrego, miłego i bardzo przystojnego.
Harry Dickson wziął fotografię i zbliżył się z nią do okna. Ale zaledwie rzucił na nią okiem, krzyknął głośno:
— Droga pani, muszę panią przygotować na najgorsze! Niestety, nie uda się pani odnaleźć męża całego i zdrowego. Musi się pani pogodzić z tym, że straciła go pani na zawsze.
— I pan to mówi, Mr. Dickson? Pan w którym pokładałam największe nadzieje? Myślałam, że tylko pan potrafi go odnaleźć.
— I znalazłem go — odparł zgaszonym głosem detektyw.
— Evelina Blunt zachwiała się.
— Boże miłościwy co pan mówi? Przecież pan wcale nie znał go.
— Niestety nie mylę się — odparł detektyw, spoglądając jeszcze raz na fotografię. — Jego właśnie znaleźliśmy przed kilku godzinami w West-Ferry-Road.
— A więc on żyje!?
— Żyje.... — odparł Dickson, ujmując rękę drżącej kobiety — ale stracił rozum!
Eevelina Blunt wykazywała niezwykły hart ducha. Nie mdlała ani nie płakała. Pozwoliła z uległością posadzić się na kanapie i uważnie wysłuchała opowiadania detektywa.
— O jednym mogę pawią zapewnić Mrs. Blunt, zrobię wszystko, aby schwytać przestępcę i odpowiednio go ukarać.
— Ograbili go doszczętnie — dodał, — w chwili, kiedy go znaleźliśmy, miał na sobie tylko płócienne spodnie.
— Wyszedł z domu bardzo starannie ubrany, — przerwała p. Blunt. — Kładł na to zawsze wielki nacisk.
— Czy może nam pani opowiedzieć co nosił?
— Miał na sobie brązowy garnitur w kratę, czarny filcowy kapelusz i krawat w brązowe i czerwone paski.
— Jeszcze jedno pytanie. Czy mąż pani lubi sport pływacki?
— Nic o tym nie wiem, — odparła zdumiona kobieta. Dlaczego pan o to pyta?
— Chciałbym poznać wszystkie namiętności pani męża.
Młoda kobieta zarumieniła się nagle i rzekła z zakłopotaniem:
— Muszę zwierzyć się panu z jeszcze jednej wiadomości, którą osobiście uważam za plotkę.
— Hm.... cóż to takiego?
— Otóż zjawił się u mnie mój kuzyn Charlie i oznajmił, że wcale go nie dziwi ten obrót wydarzeń.... — rzekł.
— Widzisz, — zawsze cię ostrzegałem przed małżeństwem z tym człowiekiem.
— To prawda, że mi odradzał, ale dlatego, że sam chciał się ze mną ożenić! Nigdy jednak nie wzbudazł we mnie zaufania.
— l co jeszcze pani powiedział?
— Utrzymywał, że spotkał Norberta tego dnia, kiedy zniknął w tajemniczy sposób, w towarzystwie pięknej kobiety. Zapewne chciał wzbudzić we mnie zazdrość, ale nie uwierzyłam w tę plotkę.
— Co za wstrętny kuzyn!
— Dodał jeszcze, że mój mąż wysiadł z nią razem z dorożki w okolicy Ile des Docks.
— To było z pewnością kłamstwo, niech pani w to nie wierzy!
— Ale on mi podał nawet numer dorożki. Nr. 2730!
— Słyszysz, Tom, 2730! — rzekł detektyw do swego ucznia.
Tom Wills momentalnie wpisał numer do notesu.
— Czy kuzyn pani nie śledził ich więcej? Czy nie zauważył dokąd poszli!
— Oświadczył, że nie zrobił tego przez delikatność. Odwróciłam się od niego plecami i zakazałam przestępować próg mego domu. Ta złośliwa plotka sprawiła mi wielką przykrość... Często zastanawiałam się od tego dnia, kiedy mąż nie wracał, czy też kuzyn nie powiedział prawdy.
— Czy szukała pani dorożki Nr. 2730?
— Owszem.... przyznała się Evelina, zarumieniona z zakłopotania.
— l dowiedziała się pani — przerwał detektyw, — że nie ma w Londynie dorożki o tym numerze.
— Tak, Mr. Dickson, ale skąd pan to wie?...
— To są tajemnice detektywów — odparł z uśmiechem Harry Dickson — A teraz radzę pani, Mrs. Eveline, powrócić do domu i nie starać się o widzenie z mężem. Znajduje się on teraz pod dobrą opieką w szpitalu Bebleem. Później, ja sam zaprowadzę panią do niego. Proszę nic nie przedsiębrać bez uprzedzenia mnie.
— Mam do pana wielkie zaufanie, Mr. Dickson i zbrobię tak, jak pan mi radzi.
— Przede wszystkim niech pani nikomu nie opowiada ani o tym, że małżonek pani został odnaleziony, ani o tym w jakim stanie się znajduje.
— Przyrzekam, że będę milczeć!
Detektyw odprowadził młodą kobietę do drzwi i kazał sprowadzić dla niej taksówkę.
Powróciwszy do gabinetu rzekł do swego ucznia:
— Nie mamy ani chwili do stracenia. Musimy dowiedzieć się natychmiast, do kogo należy dorożka Nr. 2730. Musisz rozpytać o to twych przyjaciół, szoferów i dorożkarzy.
— Postaram się załatwić to w trzy godziny. Trochę czasu zajmie mi charakteryzacja, gdyż moi przyjaciele znają mnie jako szlifierza noży.
W kwadrans później Harry Dickson ujrzał z okna swego gabinetu młodego chłopca utykającego na lewą nogę popychającego przed sobą mały wózek i krzyczącego na cały głos: