Strona:Harry Dickson -20- Postrach Londynu.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kieszenie są oczywiście puste, ubranie ze zwykłego płótna, jakie nosi większość robotników w Londynie. A teraz mała próba. Proszę posadzić tego człowieka na krześle.
Dwaj policjanci nie bez trudności zmusili chorego aby usiadł.
Harry Dickson dotknął końcem palca jego twarzy. Chory nie drgnął nawet. Wówczas detektyw uderzył go w ramię. I to bez skutku. Nieszczęśliwy pozbawiony był wszelkiej wrażliwości. Następne próby również nie dały rezulatatu. W pewnej chwili Dickson delikatnie pogładził go po głowie. Zerwał się wówczas, jak oparzony i zaczął głośno krzyczeć!
— Czy nie byłbyś tak uprzejmy, drogi Gordonie, dać mi dobre nożyczki i brzytwę?
— Na co to panu potrzebne? — zapytał zdumiony kapitan.
— Muszę obciąć temu człowiekowi czuprynę.
Przyniesiono mydło, pędzel, brzytwę i nożyczki, po czym Harry Dickson zabrał się do pracy, jak zawodowy fryzjer.
Trzeba było nielada siły, aby utrzymać delikwenta w spokoju. Najlżejsze dotknięcie głowy powodowało napady szalonego bólu.
Detektyw zręcznie i szybko ostrzygł pacienta i po chwili po przez krótkie włosy można było rozróżnić kolor skóry. Dickson wydobył z kieszeni lupę i zaczął z uwagą oglądać czaszkę.
Nagle z triumfem zawołał:
— Właśnie o tym myślałem... To potwierdza moje podejrzenia. Doktorze Warren proszę podejść i obejrzeć te miejsca przez szkło powiększające Co pan tam widzi?
— Małe zaczerwienienie nie większe niż główka od szpilki.
— Ja zauważyłem to samo i teraz śmiało mogę powiedzieć, że ten człowiek padł ofiarą zbrodniczego zamachu. Ktoś wbił mu igłę w głowę i uszkodził część mózgu a mianowicie substancję szarą.
— To możliwe — potwierdził lekarz.
— Jestem tego zupełnie pewny. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ten człowiek tak, jak i dziesięć innych osób, które ostatnio znaleziono w podobnym stanie na ulicach Londynu, jest ofiarą zbrodni.
— Ależ to straszne! — krzyknął Gordon. — Kto mógł popełnić tak niesłychaną niegodziwość?
— Ktoś, kto chciał osiągnąć z tego zyski dla siebie — odparł spokojnie Harry Dickson. — Zależało mu widocznie na tym, aby unieszkodliwić swoje ofiary, tak, aby nie mogły nikomu opowiedzieć co się z nimi działo.
— Nareszcie zrozumiałem pana, Mr. Dickson. Przypuszcza pan, że jakiś zbrodniarz musiał więzić tych ludzi a później pozbawić ich rozumu.
— Winszuję panu, Mr. Gordon, — wyciągnął pan bardzo trafne wnioski. Ja myślę identycznie o tej sprawie i sądzę nawet, że znam przestępców.
— Czyżby?! — krzyknęli jednocześnie doktor i kapitan, spojrzawszy ze zdumieniem na detektywa.
— Wszystkie osoby pozbawione rozumu znalezione ostatnio na ulicach Londynu są ofiarami bandy przestępców, którą od dawna policja tropi bez żadnego rezultatu. Ta banda — to „Piraci Tamizy!

W poszukiwaniu zaginionego męża

Kiedy w godzinę później detektyw przybył do swego mieszkania na Bakerstreet, gospodyni jego Mrs. Crown przywitała go okrzykiem:
— To doskonale, że pan wrócił, Mr. Dickson. Już od dawna czeka tu na pana pewna młoda dama, której na razie Mr. Tom Wills dotrzymuje towarzystwa.
— Proszę powiedzieć tej damie, Mrs. Crown, że zjawię się za chwilę. Chcę tylko zmienić ubranie.
Po kilku minutach Harry Dickson wszedł doi swego gabinetu. Na jego widok podniosła się młoda kobieta o wyglądzie damy z towarzystwa.
Detektyw wyciągnął do niej rękę i zapytał:
— Czy wolno mi wiedzieć, co panią sprowadza do mnie? Może pani mówić bez obawy i nie krępować się obecnością tego młodzieńca, gdyż obdarzam go bezwzględnym zaufaniem.
— Przybyłam do pana, — rzekła kobieta ze łzami w oczach, — gdyż znajduję się w beznadziejnej sytuacji. Powiedziano mi, że pan jest jedynym człowiekiem, który może mi pomóc. Otóż... mąż mój zniknął przed piętnastu dniami i wszelki ślad po nim zaginął.
— Czy mogłaby pani podać mi swoje nazwisko?
— Evelina Blunt
— Imię męża?
— Norbert Blunt, przedstawiciel wielkiej firmy handlowej „Sheffield i S-ka“. Pobraliśmy się dwa lata temu. Byłam jedyną córką zamożnego kupca w Liverpoolu otrzymałam znaczny posag.
— Czy były między panią a mężem jakieś nieporozumienia?
— Ależ nigdy Mr. Dickson, byliśmy bardzo szczęśliwym małżeństwem. Mój mąż zarabiał doskonale, ja miałam dość duży dochód z własnych pieniędzy. Warunki materialne były dobre...... pobraliśmy się z miłości.
— Czy wyklucza pani możliwość samobójstwa?
— Mój Boże! — zawołała kobieta, płacząc. To chyba niemożliwe. Nie rozumiem co mogłoby mu się stać, ale najprawdopodobniej padł on ofiarą zbrodni.
— To być może... — szepnął Harry Dickson, goniąc spojrzeniem za smugą dymu, unoszącą się z jego nieodłącznej fajki. — Proszę mi dokładnie zrekonstruować zdarzenia, które miały miejsce ostatniego wieczoru przed zniknięciem męża.
— Pamiętam ten wieczór doskonale. Norbert powrócił ze Szkocji, dokąd pojechał w sprawach firmy.
— Czy mąż pani nie inkasował pieniędzy od klientów?
— Oczywiście. Po to go posyłano. Tym razem przywiózł dość pokaźną sumę.
— Ile w przybliżeniu?
— Przeszło tysiąc funtów szterlingów
— Kiedy przekazał je firmie?
— Stało się wielkie nieszczęście. Suma ta w ogóle nie została wpłacona. Pamiętam dokładnie co powiedział mi mąż przy śniadaniu. „Drogie dziecko, muszę natychmiast udać się do firmy i zwrócić zainkasowane pieniądze. Rozrachunki zapewne przeciągną się, to też nie denerwuj się, jeżeli nie wrócę na kolację“.
— A więc jest pani pewna, że małżonek zabrał ze sobą pieniądze?