Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zrobił się zamęt niesłychany. Rakiety żabki, słońca i ognie bengalskie napełniły powietrze hukiem i światłem, jakiego dotąd nie widziano, ni słyszano, wszytkim Turkom pospadały pantofle i pewni byli, że królewna zaślubia boga.

Wysiadłszy ze swego kufra w lesie, chciał syn kupca zasięgnąć wieści co o nim mówią w mieście.
Każdy głosił co innego, a wszyscy byli zachwyceni.
— Widziałem samego boga! — wołał jeden. — Oczy jego błyszczały jak gwiazdy, a broda przypominała spieniony potok górski!
— Leciał okryty płaszczem z płomieni, a pośród zwojów widniały głowy aniołów.
Nasłuchał się pochwał co niemiara, a nazajutrz miało być jego wesele.
Wrócił do lasu, chcąc wsiąść w kufer... ale cóż się okazało? Oto mała iskierka zatliła stare, suche drzewo i cudowny kufer spłonął doszczętnie! Nie mógł już latać i udawać boga. Nie mógł się na oczy pokazać narzeczonej.
Ona zaś stała przez cały dzień na dachu, czekając nań. Stoi tam jeszcze pewnie dotąd, on natomiast wędruje po świecie i opowiada bajki, ale żadna nie jest tak wesoła, jak bajka o zapałkach.