Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak! Pomówmy o tem, kto z nas jest najdostojniejszy.
— Nie! Musiałbym mowie o sobie, — rzucił garnek gliniany, — a tego nie lubię. Niech każdy z nas opowie co przeżył w świecie. Jest to bardzo wesoła rozrywka. — A więc zaczynam! Nad morzem, w pobliżu duńskich zatok...
— Prześliczny początek! — zabrzękły talerze. — To spodoba się napewne wszystkim.
— Tak! Tam przeżyłem młodość, u pewnej, skromnej rodziny. Meble polerowano ciągle, czyszczono posadzki, a co dwa tygodnie zawieszano świeże firanki.
— Jak przejrzyste i barwne jest to opowiadanie! — powiedziała szczotka do zamiatania. — Czuć w tem kobiece zamiłowanie porządku.
— To prawda! — przyznało wiadro i podskoczyło z brzękiem.
Garnek ciągnął dalej, a koniec podobny był całkiem do początku.
Talerze zaszczękały z radości, a szczotka dobyła z kąta gałązkę pietruszki i uwieńczyła garnek, w nadziei, że i on ją uwieńczy kiedyś wzajem.
Krzesiwo postanowiło tańczyć i hukało, podnosząc ciągle jedną nogę, tak że, ze strachu pękło obicie na starym fotelu.
— Czy zostanę także uwieńczone? — spytało po skończeniu. I tak się stało.
— Ach, cóż za hołota! — mruknęły do siebie zapałki.
Poproszono teraz maszynkę do kawy, by zaśpiewała. Odmówiła jednak, tłumacząc się chrypką oraz tem, że śpiewać może tylko w gorącym stanie. Ale były to wykręty, gdyż wolała śpiewać przy gościach, w jadalni...