Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

służebne, wraz ze służebnemi służebnic swoich, oraz dworzanie, wraz ze służącymi i służącymi służących swoich, którzy sobie trzymali znowu służących. Im bliżej drzwi stali tem byli dumniejsi. Wszyscy byli zresztą tak dumni, że należało chylić głowę przed sługą sługi najniższego.
— To musiało być straszne! — rzekła Zosia. A mimo to Janek dostał królewnę!
— Gdybym nie był gawronem, dostałbym ją także, mimo że mam narzeczoną. Mówił podobno tak jak ja gdy się posługuję wronim językiem, tak mi przynajmniej powiedziała narzeczona. Był wesół i bardzo miły. Nie przybywał zresztą w zamiarach małżeńskich, chciał tylko poznać królewnę i przekonać się o jej mądrości. Polubili się zaraz wzajem.
— To był napewne Janek! — powiedziała Zosia. — Znałam jego mądrość, umiał w pamięci dodawać i odejmować ułamki. Proszę cię bardzo, zaprowadź mnie do pałacu!
— Łatwo to powiedzieć, ale wykonać trudno. Muszę pomówić z moją narzeczoną. To jeno wiem, że mała dziewczynka jak ty, nie zostanie za żadną cenę wpuszczona do królewskiego pałacu.
— Wpuszczą mnie! — zawołała Zosia. — Gdy tylko Janek dowie się, że tu jestem, wyjdzie napewne i wprowadzi.
— Zaczekaj na mnie tam, pod płotem! — powiedział gawron i odleciał, kiwnąwszy głową.
Wrócił już o zmierzchu.
— Kraa! Kraa! — powiedział. — Przynoszę pozdrowienie od mej narzeczonej i bułkę z masłem, zabraną z kuchni, gdzie jest tego pod dostatkiem. Pewnie zgłodniałaś. Niestety nie wpuszczą cię do pałacu