Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do małpowania każdej napotkanej osoby i przedrzeźniania jej w sposób śmieszny, a wszyscy śmiali się mówiąc:
— To zmyślny i mądry chłopiec! Droczył się teraz nawet z Zosią, chociaż była mu oddana całą duszą, a wszystko to sprawił ów okruch zwierciadła, tkwiący w jego sercu.
Nie zajmowało go już to co przedtem, stał się nawet w zabawie bardzo rozsądnym. Kiedy pewnego dnia nastała zawieja śnieżna wziął szkło powiększające i schwytawszy płatki śniegu na połę kaftana, rzekł do Zosi:
— Przypatrz im się.
Płatki oglądane przez szkło były w istocie znacznie większe, przypominały kwiaty i wieloramienne gwiazdy.
— Prześliczne są! — zawołał z zapałem — Wolę je od kwiatów, bo więcej dają do myślenia i większą mam z nich radość. Niema w nich błędu żadnego, szkoda tylko, że topnieją tak szybko.
Niedługo potem zjawił się Janek w rękawicach zimowych, z sankami na plecach i szepnął Zosi:
— Pozwolono mi sankować się wraz z innymi chłopcami po wielkim placu! — powiedziawszy to wybiegł prędko.
Zuchwali chłopcy przywiązywali sanki swe do wozów i sani chłopskich i nieraz daleko jeździli w ten sposób, zanim ich spostrzeżono. Podczas najlepszej zabawy nadjechały sanki biało malowane. Siedziała w nich jakaś osoba w białem futrze niedźwiedziem, włosem na wierzch i białej futrzanej czapie. Sanki okrążyły plac dwa razy i Janek zdołał uczepić do nich swoje.
Gdy się to stało, wielkie sanie ruszyły prędko, i coraz prędzej wyjechały w najbliższą ulicę. Osoba sie-