Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale nie było tak. Jankowi wpadł w oczy i serduszko okruch tego zwierciadła, o którem mówiliśmy już, tego lustra co pokazuje brzydkiem i złem każdą rzecz piękną i wielką, które uwypukla stronę ujemną każdej istoty, podkreślając wady i ułomności w sposób przesadny. Biednemu Jankowi wpadł do oka i dotarł aż do serca jeden z owych niezliczonych okruchów strasznego zwierciadła, a serce jego stało się twarde i lodowate. Chociaż nie czuł żadnego bólu miał już w sobie piekielny szczątek.
— Czemuż plączesz! — rzekł do Zosi, którą wzruszył jego okrzyk bólu. — Otrzyj oczy, gdyż wyglądasz szkaradnie. Już mi nic nie jest! Pfuj! — zawołał spojrzawszy wokoło siebie. — Tę różę stoczyły robaki, a ta szkaradne ma płatki. Wszystkie zresztą są pospolite i bez uroku, jak ta stara paka, w której rosną! — powiedziawszy to kopnął skrzynię i zerwał dwie róże, które mu się nie spodobały.
— Co czynisz Janku! — oburzyła się Zosia, jakby popełnił świętokradztwo.
Widząc jej przestrach, zerwał Janek jeszcze jedną różę, potem zaś wrócił na swe poddasze, nie pożegnawszy wcale towarzyszki zabawy. Ach, był to skutek okrucha djabelskiego zwierciadła.
Nazajutrz oglądali znowu tę samą książkę z obrazkami, a Janek dostrzegał tylko szkaradne małpy, istoty śmieszne, niezgrabne i straszne potwory. Gdy babka opowiadała historyjki, psuł wszystko wtrącając ciągle swe zarzuty, albo krył się za staruszkę, wkładał jej okulary i robił grymasy. Przedrzeźniał słowa babki, naśladował jej głos i rozśmieszał wszystkich, co ubliżało wielce czcigodnej osobie. Rozwinęła się w nim nagle skłonność