Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Brzydkie kaczę zaznało jednak i miłej rzeczy, jednego cieplejszego wieczoru o zachodzie słońca. Właśnie pływało spokojnie, gdy nadleciało stado przepięknych ptaków. Skrzydła ich i pierze było olśniewająco białe, długie szyje gięły się ruchem pełnym wdzięku. Wydawały okrzyki dziwne, gardłowe i na ogromnych skrzydłach leciały w stronę południową, szukając ciepła. Były to łabędzie. Brzydkie kaczę nie widziało nigdy takich ptaków, ale uczuło do nich pociąg dziwny, miłość nawet, jakby je coś z nimi wiązało.
Uleciały w dal, a biedne kaczę ogarnęła taka tęsknota, że rzucało się po wodzie, jakby oszalałe.
Zima była bardzo ostra, stawy zamarzały ciągle i kaczę musiało się ciągle ruszać by nie zginąć. Głód je także nękał srogi, tak że pewnego wierczora padło na lód zesztywniałe i jakby martwe.
Znalazł je tak chłop wracający z targu, zabrał do chaty, przywrócił do życia i dał dzieciom do zabawy. Ale biedne, nauczone doświadczeniem kaczę trzepotało skrzydłami, uciekało, przewróciło garnek z mlekiem, wpadło do skrzyni z mąką i wreszcie uciekło niedomkniętemi drzwiami.
Ile przecierpiało tej zimy biedne kaczę opowiedziećby, naprawdę, trudno, ale w końcu wróciła wiosna i nastały lepsze czasy.
Skrzydła kaczęcie wyrosły, wzmocniły się znacznie i mogło ono teraz fruwać wysoko, wyżej niż inne kaczki. Pewnego dnia latało tak w promieniach słońca. Nagle spostrzegło wielki park z lustrzanym stawem, na niem zaś trzy wspaniałe, śnieżnej białości łabędzie.
Wzruszone wielce, powiedziało sobie:
— Poznaję dobrze te królewskie ptaki! Z jakąż lekkością suną po wodzie! Zefir wzdyma ich skrzydła