Przejdź do zawartości

Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Djabelskiej Mości, zaręczając, iż jest dużo trwalszy, bo zrobiony z mahoniu i posiada wszystko srebro i złoto skryte w komodzie nie licząc nawet klejnotów, o których wie sam jeden tylko.
Ale pasterka nie myślała zostawać pierwszą marszałkową wojenną Jego Djabelskiej Mości.
— On ma podobno w tych szufladach już jedenaście pierwszych marszałkowych wojennych Jego Djabelskiej Mości! Nie chcę włazić do ciemnej szuflady, jako dwunasta!
— Tak być musi! — oświadczył Chińczyk, kiwnął głową i zasnął.
Pasterka rozpłakała się rzewnie i rzekła do kominiarza:
— Uciekajmy w świat! Już tu nie wytrzymam!
— Dobrze! — odparł. — Uczynię wszystko co chcesz!
— Najtrudniej zejść na ziemię! — zafrasowała się. — Potem już łatwiejsza sprawa.
Pomógł jej i niedługo stanęli, zszedłszy po kominiarskiej drabinie, na podłodze.
Ale gdy spojrzeli w górę, spostrzegli, że Chińczyk zbudził się ze snu i kiwa straszliwie głową.<br. — Uciekajmy do szuflady! — zawołała pasterka, wskazując wysuniętą dolną szufladę.
— Moja droga wiedzie przez komin! — zawołał kominiarz. — Jeśli mnie kochasz, chodź ze mną.
— Zgoda! — rzekła stanowczo.
Podprowadził ją do drzwiczek pieca.
Ach, jakże tam było czarno i strasznie!
Mimoto poszli i walcząc z niesłychanemi trudnościami znaleźli się w kominie.
— Spójrz w górę! — powiedział kominiarz. — Jakże pięknie przyświeca nam gwiazda!