Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Włożono worek na wózek karczmarza, wsiedli Anglicy, wsiadł gospodarz i niedługo dotarli na miejsce.
— Dobry wieczór, stara! — rzekł gospodarz.
— Dziękuję ci mój drogi za dobre słowo! — odparła.
— Zamieniłem naszego konia!
— Majster z ciebie, jak zawsze! — rzekła, obejmując go, niebaczna obcych ludzi i wielkiego worka.
— Dostałem za niego krowę! — Dzięki Bogu! Będziemy mieli teraz mleko, masło, ser! Wyśmienicie zrobiłeś!
— Krowę zamieniłem potem na owcę!
— Wiesz co, to nawet lepiej! — powiedziała. — Zawsze działasz z rozwagą. Dla owcy starczy nam trawy. Przytem, obok mleka i sera będziemy mieć wełnę na ubranie. Postąpiłeś bardzo dobrze!
— Potem zamieniłem owcę na gęś!
— Co? A więc będziemy mieli na św. Marcina smaczną gąskę? Jak to dobrze! — wykrzyknęła. — A pierze też w dodatku i smalec. Bardzo jestem rada!
— Oddałem następnie gęś za kurę!
— Dobra to zamiana! Kura znosi jaja i wysiaduje kurczęta! Będziemy mieli drobiu co niemiara. Zawsze marzyłam o tem!
— Na koniec zamieniłem kurę na worek zgniłych jabłek! oświadczył gospodarz!
— Dajże mi całusa! — zawołała radośnie — Doskonale się składa. Przed chwilą powiedziała mi sąsiadka, że nasz sad nic nie wart, bo nie daje, ni jednego nawet zgniłego jabłka! Teraz pokażę jej cały worek i zawstydzę należycie! — to rzekłszy pocałowała męża w same usta.