mych męczarń jest tak nieskończenie wielkie — — czuję, czuję, że potem przyjdzie coś przerażającego — —
Tylko nie myśleć — —
Pisać coś, cokolwiek, wszystko jedno co. Tylko szybko, nie myśleć — —
Nazwisko moje — Ryszard Bracquemont, Ryszard Bracquemont, Ryszard — — o, nie mogę dalej, — — Ryszard Bracquemont, — — — Ryszard Bracquemont — — teraz, teraz, — muszę na nią popatrzeć — — Ryszard Bracquemont — — muszę — nie, jeszcze — — Ryszard — Ryszard Brac — —
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
∗
∗ ∗ |
Komisarz dziewiątej dzielnicy, nie otrzymawszy na powtórne sygnalizowanie telefonem odpowiedzi wszedł po pięciu minutach do hotelu Stewens. Znalazł w pokoju pod numerem 7 zwłoki studenta Ryszarda Bracquemonta wiszące na ramie okiennej, zupełnie w ten sam sposób, co ciała jego trzech poprzedników.
Twarz miała tylko inny wyraz. Wykrzywiło ją straszliwe przerażenie, oczy szeroko otwarte, wychodziły na wierzch z oczodołów. Wargi były zaciśnięte, silne zęby w nie wygryzione.
A wśród nich przylepł, przegryziony i zmiażdżiony, duży czarny pająk z dziwnymi, fioletowymi plamami.
— Na stole leżał dziennik studenta. Komisarz przeczytal go pospiesznie i zaraz udał się do domu naprzeciw. Tu jednak przekonał się bez wszelkiej wątpliwości, że drugie piętro w nim od miesięcy jest puste i niezamieszkane — —