Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

laretkę panu Pendltonowi, jako prezent od ciebie! Lecz zapamiętaj sobie, że to nie ja posyłam i uważaj, żeby on też tego nie pomyślał.
— Owszem, ciociu... nie, ciociu... dziękuję... dobrze, ciociu — wołała, podskakując z radości Pollyanna i, jak fryga, wybiegła z pokoju.


ROZDZIAŁ XIV.
Odwiedziny u „Pana“.

Gdy Pollyanna stanęła po raz drugi przed domem pana Pendltona, nie wydał się jej już takim ponurym, jak poprzednio. Okna były pootwierane, jakaś starsza kobieta wieszała na podwórku bieliznę, a przed bramą stał powóz doktora.
Pollyanna śmiało zadzwoniła, a pies poznał ją odrazu i zaczął radośnie witać i machać ogonem.
Chwilę czekała, poczem otworzyła jej ta sama kobieta, która rozwieszała bieliznę.
— Przyniosłam dla pana Pendltona trochę galaretki z nóżek cielęcych — rzekła Pollyanna, uśmiechając się mile.
— Dziękuję — odpowiedziała kobieta, biorąc z rąk Pollyanny salaterkę — jak mam powiedzieć, od kogo?
W tej chwili doktór, który, przechodząc, usłyszał słowa służącej i zobaczył zmartwioną minkę Pollyanny, zbliżył się do dziewczynki.
— Co? Galaretka z nóżek? Doskonale! — za-