Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zapomnij tylko wspomnieć, że żebrakiem nie jestem i będę pracował na swoje utrzymanie; a zanim otrzymasz odpowiedź, pozostanę na dawnem miejscu. Tak będzie może najlepiej!
— Pewnie — zgodziła się Pollyanna — przynajmniej będę wiedziała, gdzie cię szukać!


∗             ∗

Mniej więcej po tygodniu od dnia, w którym pan Pendlton złamał nogę, Pollyanna pewnego poranku zwróciła się do ciotki:
— Droga ciociu! Czy mogłabym dziś zanieść galaretkę z nóżek cielęcych, zamiast do pani Smith, do kogoś innego? Tylko ten jeden raz!
— Coś ty znów wymyśliła, Pollyanno? Jesteś naprawdę najoryginalniejszem dzieckiem, jakie kiedykolwiek w życiu widziałam! — odparła zdumiona panna Polly.
Pollyanna miała twarzyczkę mocno zakłopotaną.
— Ciociu, jabym nie chciała nigdy robić cioci przykrości, ale, ponieważ ciocia pozwala mi nosić galaretkę dla niej, myślałam, że mi pozwoli zanieść tym razem dla niego! Przecież ze złamaną nogą nie choruje się tak długo, jak pani Smith, a potem ona znów będzie mogła otrzymywać swoją porcję w dalszym ciągu!
— „On“? Złamana noga? O kim i o czem ty mówisz, Pollyanno?
Na to pytanie Pollyanna nasamprzód się zdziwiła, lecz zaraz potem wesoło się roześmiała.