Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nansy roześmiała się.
— Przedewszystkiem — rzekła — możemy cieszyć się, że śmierć ta nie dotknęła nas i że...
Lecz Pollyanna nie chciała dalej słuchać i, przerywając, zaczęła opowiadać o wypadku pana Pendltona.


∗             ∗

Następnego dnia Pollyanna spotkała się w umówionem miejscu z Dżimmi.
Jak się spodziewała, Dżimmi był bardzo przygnębiony wiadomością, że panie z dobroczynności wolały małych Hindusów, niż jego.
— Zresztą — dodał na pocieszenie — to takie zrozumiałe, że to, co jest dalej, zdaje się być więcej interesującem, niż to, co mamy przed sobą! Ale wobec tego możeby tak zaopiekował się mną ktoś, kto mieszka w Indjach?
Na te słowa Pollyanna klasnęła w dłonie.
— Wiesz, Dżimmi, masz rację! Napiszę do tych pań z dobroczynności, które opiekowały się mną, nim tu przyjechałam! One mieszkaja, co prawda, nie w Indjach, ale również bardzo daleko, a więc to będzie doskonale!
Twarzyczka Dżimmi rozjaśniła się nieco.
— Przypuszczasz, że zechcą mnie przyjąć?
— Naturalnie, — odparła Pollyanna — jeśli się opiekują małymi Hindusami, to przecież mogą cię z powodzeniem uważać za jednego z nich, tem bardziej, że mieszkasz również daleko! O, napiszę do nich, zaraz napiszę!