Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak bardzo pragnęły rozpalone policzki i gorące ręce dziewczynki!
Z tęsknotą spoglądała wdół i równocześnie zauważyła, że tuż prawie pod okienkiem rozpoczynał się płaski dach letniej werandy.
Boże! jakby to było dobrze wydostać się na ten dach!
Spojrzała poza siebie: tam czekał na nią pokój, pełen rozżarzonego powietrza, z gorącem łóżkiem — a za oknem na dachu świecił księżyc i było dużo, dużo czystego, świeżego powietrza!
Gdyby można było wynieść na dach łóżko! Tylu przecież ludzi na świecie sypia pod gołem niebem!
Rozmyślając nad tem, Pollyanna przypominała sobie, że kiedyś w dzień zauważyła wpobliżu okienka szereg dużych worków, zawieszonych na gwoździach. Nansy mówiła, że w workach tych były przechowane zimowe ubrania i futra.
Pollyanna namacała jeden z nich. Był gruby i miękki (zawierał w sobie fokowe futro panny Polly), a więc nadawał się znakomicie na posłanie, drugi mniejszy na poduszkę i wreszcie trzeci — cienki i szeroki, doskonały do przykrycia się.
Otworzyła okienko, zepchnęła wszystkie trzy worki na dach, a następnie wyszła sama, nie zapomniawszy jednak przymknąć okienka, gdyż pamiętała wciąż o szkaradnych muchach, które tyle zarazków noszą na swych łapkach.
— Co za cudne powietrze!
Pollyanna zaczęła skakać z radości, a cienki