Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale może to lepiej, bo nie będę oglądała moich piegów!
Nansy wydała jakiś niezrozumiały dźwięk, lecz gdy Pollyanna odwróciła się, schowała znów głowę do kufra.
Pollyanna zbliżyła się do okna i nagle wydała okrzyk radości.
— Ach, Nansy! Ja tego przedtem nie widziałam. Spójrz na te drzewa, na te małe domki, starą dzwonnicę i tę srebrną wstęgę rzeki! Naprawdę, Nansy, gdy się ma przed sobą taki widok, nie potrzebne są żadne obrazy! Ach, jak się cieszę, że mam ten pokoik! Lecz ku wielkiemu zdziwieniu Pollyanny, Nansy wybuchła nagle głośnym płaczem.
— Co się stało, Nansy? — zapytała Pollyanna, a potem nieco zmieszana dodała:
— A może... może... ja zajęłam twój pokój?
— Ach, Boże! — odparła, łkając, Nansy — ty jesteś naprawdę aniołkiem, co zszedł do nas wprost z nieba... — lecz nie zdążyła dokończyć, bo usłyszała dzwonek i pośpiesznie opuściła pokoik, szybko zbiegając po schodach.
Pollyanna wróciła do okna, aby się nacieszyć widokiem i otworzyła je szeroko, gdyż nie mogła wprost oddychać dusznem powietrzem pokoju. Następnie podbiegła do drugiego okna. Kilka much, które zdążyły już zawitać do pokoju, przeleciało koło jej twarzyczki, lecz Pollyanna nie zwróciła na nie żadnej uwagi, a otwierając drugie okno, zrobiła nowe odkrycie: tuż za oknem duże drzewo wycią-