Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak niedawno jeszcze stał w jej małym pokoiku, tam, daleko na zachodzie; uklękła przy nim i ukryła twarzyczkę w swych drobnych dłoniach.
Tak ją zastała Nansy, gdy przyszła na górę.
W dobrej dziewczynie serce zadrżało współczuciem.
— Biedactwo! — szepnęła, i zbliżywszy się do Pollyanny, uklękła przy niej, pieszczotliwie głaszcząc jej główkę; wkońcu zapytała o klucz.
— Zajmiemy się rozpakowaniem kufra — rzekła, chcąc przerwać ponure myśli dziewczynki.
— Nic tam prawie niema — szepnęła ze smutkiem Pollyanna.
— Tem lepiej! Prędzej go rozpakujemy! — wesoło zawołała Nansy.
— Rzeczywiście! — ucieszyła się Pollyanna, a więc mogę i z tego być zadowoloną?
— No... niby tak! — odpowiedziała nieco zdziwiona tem zapytaniem Nansy.
Wprawne ręce Nansy w okamgnieniu wydobyły z kufra całą jego zawartość, a Pollyanna również szybko porozkładała książki na stole, a skąpą ilość bielizny i parę sukienek umieściła w szafie.
— Zdaje mi się, że jednak ten pokoik będzie ładny! — rzekła nagle Pollyanna, jakby chciała pocieszyć samą siebie. — Jak myślisz, Nansy?
Odpowiedzi nie było. Nansy czegoś tak gorliwie szukała w kufrze, że aż głowę do niego schowała.
Pollyanna tymczasem wodziła wzrokiem po gołych ścianach.
— Nawet lusterka niema — mówiła smutnie.