Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu zawdzięczamy tylko jej! I niech pani powie jej jeszcze, że jesteśmy szczęśliwe, żeśmy ją poznały; i że może ją to choć trochę ucieszy, gdy będzie o tem wiedziała. To już wszystko — dodała zażenowana — pani jej to powie? Nieprawdaż?
— Ależ oczywiście, moje dziecko — odpowiedziała panna Polly, nie będąc jednak pewną, czy potrafi dokładnie powtórzyć, co jej w tak bezładny sposób opowiedziała Milly.


∗             ∗

Pomimo, że panna Polly nie wpuszczała do pokoju chorej nikogo, ilość odwiedzin zwiększała się z każdym dniem, a każdy z odwiedzających miał jakieś dla chorej polecenie, które chwilami bardzo zaciekawiały pannę Polly.
Pewnego razu przyszła niejaka pani Benton. Panna Polly znała ją z widzenia, ale przedtem nigdy nie zamieniły ze sobą ani słowa. Była to najnieszczęśliwsza może w całem mieście osoba, gdyż w przeciągu krótkiego czasu straciła męża i dwoje dzieci. Pozostał jej tylko jedyny syn, cała jej pociecha. Chodziła stale w żałobie, ale dziś panna Polly spostrzegła, że miała na sobie biały koronkowy kołnierzyk i kolorowy krawacik.
Pani Benton ze łzami w oczach opowiadała, jak bardzo się zmartwiła, gdy się dowiedziała o wypadku i zapytała, czy mogłaby zobaczyć Pollyannę.
Panna Polly odmówiła:
— Narazie nie wolno jej jeszcze nikogo widywać. Potem — być może!