Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz pierwszy i zaczerwieniła się, jak raczek, gdy panna Polly weszła do pokoju.
— Przyszłam dowiedzieć się o zdrowie Pollyanny — przemówiła nieśmiało.
— Bardzo to uprzejmie z twojej strony — odpowiedziała panna Polly. — Niestety, nie mogę ci powiedzieć nic dobrego, stan zdrowia bowiem Pollyanny jest bez zmiany. A jak się miewa twoja mateczka?
— Właśnie przychodzę, aby mówić o niej, to jest właściwie prosić, żeby pani powiedziała Pollyannie — mówiła Milly bezładnie i prawie jednym tchem — że my obie z matką uważamy, że to jest naprawdę straszne — nie móc chodzić! I po tem wszystkiem, co ona zrobiła dla nas, to znaczy dla matki, ucząc ją tej gry! Teraz, kiedyśmy się dowiedziały, że nie będzie mogła grać sama... biedna, biedna dziewczynka... Ale to, co zrobiła dla nas, czy nie mogłoby jej samej dopomóc? Właśnie z powodu gry... przecież mogłaby się cieszyć... to znaczy mogłaby być choć trochę zadowoloną...
Milly przerwała, nie wiedząc, co mówić dalej. Zdawało się, że pragnie, aby panna Polly jej pomogła. Tymczasem ta słuchała uważnie, lecz widać było, że z tego, co mówiła Milly, zrozumiała tylko cośniecoś. Słyszała, że Milly jest trochę „dziwna“, ale nie spodziewała się, że aż do tego stopnia! Nie mogła sobie wytłumaczyć całego tego potoku słów bez znaczenia, bezładnych i nielogicznych.
To też gdy Milly zatrzymała się, panna Polly odezwała się spokojnie:
— Niezupełnie dobrze rozumiem cię, Milly! Ze-