Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   116  —

nąłeś i gapisz się, jak gdybyś był z rozumu obrany? He?
— Ależ, jeżeli to pani nie dogadza, że ją ktoś słyszy, to po co krzyczeć tak głośno?
— A panu co do tego, że ja krzyczę? To mój dom, i nikt nie ma prawa przepisywać mi, jak się mam w nim zachowywać. Dobry sobie! Idź pan swoją drogą, póki panu dobrze mówię i nie szpieguj pod oknami ludzi spokojnych, bo cię spotka za to taka zapłata, jaka ci się nie śniła nawet.
Anioł doświadczał nieprzepartej ochoty oddzielenia się od tej zagniewanej niewiasty najdalszą chociażby przestrzenią, ale pozostał na miejscu, albowiem w jego anielskim kraju panuje obyczaj nakazujący dosłuchać do końca mowy, która wprost do nas jest wymierzona. On też stał ciągle, a ona miotała się coraz bardziej, podniecana jego widokiem i postawą, którą uważała za wyzywającą. Więc wszystko, co jej ślina przyniosła na język sypało się na głowę. Usłyszał tedy na początek, że nie jest gentlemanem; gdy nie odchodził potem, nazwała go włóczęgą, wagabundem, gdy mu i tego nie było dosyć, jak mniemała, porównała go z okazem nierogacizny, a w końcu zrobiła zupełnie niedwuznaczną aluzyę do jego ubrania, które wcale nie