Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   117  —

przypadało mu do figury i które naturalnie musiało być po prostu skradzionem.
Ponieważ jednak nic nie wskazywało, aby to indywiduum obce brało do serca tak dalece wszystkie dotychczasowe obelgi i pogróżki, przeto pani Gustick, zanim zniknęła za progiem drzwi, rzuciła mu jeszcze tę jedną zagadkową obietnicę:
— Ano, skoro ci tego wszystkiego mało, mój szanowny panie, to ja może znajdę nakoniec coś takiego, co i ciebie przecie poruszy.
Anioł tymczasem, zapewne dzięki jakimś nieekreślonym domysłom czy przeczuciom, zrozumiał, że ta postawa przyjęta względem niego wcale nie zapowiada zmiany na lepsze, więc zaprzestał dotychczasowych półuśmiechów i ukłonów, i zamyślił się nad tem, co mu wistocie przedsiewziąść wypadało. Oto rodzaj wrażeń szczególnie niemiłych — mówił do siebie — gorszych o wiele od głodu i bólu. Podobno najlepiej będzie zejść z oczu tej osobie, które mi się także wydaje kobietą.
Bardzo trafnem było to postanowienie, albowiem w tejże chwili ukazała się nieprzyjaciółka, trzymająca w rękach jakieś wątpliwej czystości naczynie, pełne czegoś gorącego — o ile wnosić można było z unoszącej się pary, — osoba ta nie mogąc rozporządzić ową