Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mam ochoty żartować, mój panie. Jest to sprawa nader poważna. Oto Mr. Neuilły z Nowego Orleanu, który się zdecydował odbyć długą podróż dla sprawiedliwości.
— Bardzo mi miło poznać pana! — rzekł Mitchel podając rękę, a Neuilły pochwycił ją, chociaż niedawno byłby przysiągł, że raczej weźmie rozpalone żelazo, niż uściśnie dłoń człowieka, który skrzywdził tak nikczemnie córkę jego starego przyjaciela z Południa. — Radbym wiedzieć, panie Barnes, czy szukał pan w Nowym Orleanie rubinu żony mojej?
— Nie szukałem go wcale. Pan jednak wiesz dobrze, dlaczego usiłowałem przeszkodzić zaślubinom pańskim.
— Nie, nie wiem zgoła! Cóż to za powody?
— Jeśli pan nie wiesz, z jakiegoż powodu zawarty został wczoraj jeszcze ślub cywilny?
— Mógłbym odpowiedzieć, że tak bywa często, ale wyznam uczciwie, że mi to wpadło do głowy dopiero na wieść o pańskim powrocie. Pomyślałem, że mógłby panu utkwić w głowie pogląd, iż nie mogę się teraz żenić. Znając pana dobrze, wiedziałem, że w takim wypadku... a zdarzało się to już nieraz... wkroczysz pan napewno. Ponieważ postanowiłem odbyć zaślubiny w porze oznaczonej, namówiłem drogą żoneczkę moją, by wczoraj jeszcze wzięła ślub cywilny. Oto cała historja. Jakiż był tedy cel pański?
— Wiesz pan dobrze, że to wszystko blaga i że mógłbym był użyć Miss Remsen za świadka przeciw panu, co teraz, po ślubie, jest niewykonalne.
— Hm... przyznaję, żem myślał coś takiego. A cóż pan zamierza czynić teraz?
— Przedewszystkiem aresztuję pana za uprowadzenie dziecka, które było w opiece Róży Montalbon.