Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To moja tajemnica, zbyt długo skrywana, bym ją miał powierzać obcemu. Musiałbyś pan przytoczyć ważne powody, chcąc się dowiedzieć tego.
— Objaśnię rzecz całą. Ten Mitchel przebywa obecnie w Nowym Jorku i lada dzień poślubić ma bardzo piękną, młodą damę. Poza tem przypuszczam, że zamordował Montalbon, wymuszającą odeń pieniądze, by się jej pozbyć. Ma także dziecko przy sobie.
Neuily zerwał się wzburzony i jął chodzić po pokoju.
— Powiadasz pan, że ma tę małą przy sobie?
— Tak. Oto jej fotografja.
Podał starcowi odbitkę Lucette.
— Bardzo, bardzo podobna! — mruknął Neuilly i zapadł w milczenie.
— Zdaniem pańskiem, zamordował tę Montalbon? — spytał po chwili.
— Tak sądzę.
— Straszne to przywodzić na stryczek ojca tego dziecka! Co za hańba! Co za hańba! Ale sprawiedliwość przedewszystkiem!
Mówił do siebie raczej, niż Barnesa.
— Nie powiem panu żądanego nazwiska, ale pojadę razem do Nowego Jorku i jeżeli ta historja jest prawdziwą, poruszę ziemię i niebo, by się stało zadość sprawiedliwości, a nową ofiarę wyrwę ze szponów potwora.
— Doskonale! — wykrzyknął detektyw bardzo zadowolony z wyniku wizyty. — Jedno jeszcze Mr. Neuilly! Co pan wiesz o istnieniu tego drugiego Leroy Mitchla?
— Nigdy go nie widziałem, ale doszły mnie słuchy. Tkwiła w tem tajemnica, której nigdy przeniknąć nie zdołałem. Zdaje się kochał tę