Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatrzymać tu jak najdłużej niejakiego Barnesa, którym sądzę, pan jesteś.
— Powiadasz pan tedy, że ten Sefton otrzymał od kogoś w Nowym Jorku polecenie, by mnie sprowadzić na trop fałszywy?
— Tak powiedział! — odparł Chambers.
Barnesowi nie trudno było odgadnąć, kto wziął Seftona w służbę swoją i znowu podziwiać musiał ostrożność i chytrość Mitchela.
— Mów pan dalej! — rzekł Chambersowi.
— Niewiele już mam do powiedzenia. Sefton wynajął mnie, bym odegrał rolę Mitchela i wpakował w głowę długą historję o tej Róży Mitchel, którą miałem panu powtórzyć.
— Cóż to za historja?
— Proszę pana! — zauważył Chambers, któremu wróciła pewność siebie i chytrość, wobec odsunięcia się niebezpieczeństwa. — Cóż panu z bajki? Lepiej opowiem historję prawdziwą.
— Naturalnie.
— Jestem już stary i pamiętam dużo rzeczy, jakie zaszły w Nowym Orleanie. Mógłbym je sobie przypomnieć w razie zapłacenia.
— Słuchaj przyjacielu, nie jestem Seftonem. Powiedz mi pan co wiesz, a jeśli uznam to za coś warte dla mnie, zapłacę. Ale jeśli będziesz próbował wyprawiać głupie figle, nasolę panu tak, że popamiętasz!
— Ano, skoro inaczej być nie może, zaczynam! Najlepiej powiem zaraz zpoczątku, że znałem tę kobietę, która została, jak pan powiadasz, zamordowana, pod nazwiskiem Róża Montalbon, czyli „La Montalbon”, jak ją powszechnie zwano.
— La Montalbon? — powtórzył Barnes. — Czy była aktorką?