Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W takim razie aresztuję pana w imieniu prawa! — wykrzyknął Barnes, zrywając się.
— Mnie aresztować? — zawołał, zrywając się blady ze strachu. — Zaco?
— Róża Mitchel została zamordowana, a sprawca zeznał, że został przez pana wynajęty.
— Przeklęty łgarz!
— Mam nadzieję, że tak jest rzeczywiście. Ale szukamy męża, to też ponieważ pan oświadczyłeś, że nim jesteś, muszę pana zabrać do Nowego Jorku.
— Słuchajże pan! — wykrzyknął przerażony strasznie. — Narobiłem sobie biedy! Zełgałem, że byłem jej mężem. Nie nazywam się zresztą wcale Mitchel!
— Blaga, przyjacielu! Detektyw Sefton powiedział mi to.
— Ależ on właśnie zapłacił mi, bym przed panem udawał Mitchela.
Barnes uśmiechnął się, zadowolony, że podstęp jego powiódł się tak dobrze. Odrazu powziął podejrzenie, że Sefton chce go wprowadzić na trop fałszywy, teraz zaś mógł obrócić włócznię i jednocześnie osiągnąć cenne wiadomości.
— Jest to bardzo marna wymówka, — rzekł — ale jeśli mi pan powiesz wszystko, uwierzę może.
— Wszystko powiem, by wyleźć z przeklętej pułapki. Nazwisko moje jest Artur Chambers. Byłem dawniej zamożny i poważany, ale przeklęte pijaństwo zrujnowało mnie! Teraz sprzedam się za kilka dolarów każdemu i tak postąpił właśnie Sefton. Przyszedł przed tygodniem niespełna, mówiąc że jest tu detektyw nowojorski, który węszy za niejakim Mitchelem. Trzeba go było otumanić, zdaniem Seftona, który miał takie zlecenie od pewnego klienta w stolicy. Ten pan chciał