Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

około sześciu tygodni, mówię o zmarnowaniu, gdyż brak panu wszelkich potrzebnych danych.
— Potrzebnych danych? Do czegóż to?
— Niebardzo pan uprzejmy, a przecież powinienby nas łączyć pewien stosunek koleżeński. Przybywam jako przyjaciel i chcę naprawdę dopomóc. Od pewnego już czasu wiem, że pan jest w mieście, a o przyczynach tego pobytu słyszałem dużo przedtem. Któż zresztą z zawodu naszego o tem nie słyszał? Dlatego część wolnego czasu obróciłem na śledzenie, by coś wywnioskować z zachowania pańskiego. Wiem teraz, że interesuje pana nazwisko Mitchel i nazwisko Leroy. Zestawiwszy poprostu oba, doszedłem do przekonania, że chcesz się pan czegoś dowiedzieć o Leroy Mitchelu. Wszak prawda?
— Mr. Sefton, zanim odpowiem, muszę mieć jakąś gwarancję, że mówię z człowiekiem istotnie życzliwym i odpowiedzialnym. Skądże mam wiedzieć, że pan jest detektywem?
— To prawda! Zupełna racja. Oto mój znaczek urzędowy. Jestem członkiem tutejszej policji kryminalnej.
— Dobrze! Ale jakże dowiedziesz pan, że chcesz mi dopomóc?
— Sam pan utrudnia oddanie przysługi. Jakiż inny cel nad chęć pomocy, mógłbym mieć?
— Nie mogę jeszcze teraz odpowiedzieć na to pytanie, ale nastąpi to później może.
— Przekonasz się pan niebawem, że mam dobre zamiary, ale, oczywiście, nie posiadani wcale prawa narzucać się panu i skoro pomoc moja jest niepotrzebna, to...
— Tego wcale nie powiedziałem i proszę mnie nie uważać za niewdzięcznego. Jestem tylko, jako detektyw, z nawyku ostrożny. Nie żądaj pan,