Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bym z człowiekiem, widzianym po raz pierwszy w życiu, odrazu rozmawiał poufnie i zwierzał mu się z planów swoich. Inna rzecz z panem. Chcąc mi pomagać, musisz pan mieć jakiś określony projekt, gdyż inaczej nie byłbyś pan przychodził bez wezwania, a w takim razie nie istnieje powód zatajania go przede mną.
— Dobrze. Dla udowodnienia mych uczciwych zamiarów, powiem to. Szukasz pan niejakiego Leroy Mitchela, a jeśli tak jest, to ja mogę powiedzieć, gdzie go pan znajdziesz w ciągu paru godzin, albo w najgorszym razie paru dni.
— Znasz pan więc Leroy Mitchela, który tutaj mieszka?
— Oczywiście. Mieszka opodal w Algiers i pracuje w warsztatach kolejowych. Jedyną przeszkodą odnalezienia go stanowi to, że jest pijakiem. Mając pieniądze, wałęsa się po knajpach i przez kilka dni z rzędu nie przychodzi do roboty.
— Czy znasz pan także pewną kobietę nazwiskiem Róża Mitchel?
— Tak jest. To znaczy, znałem ją dawniej, ale od lat całych znikła z Nowego Orleanu. Swego czasu każde dziecko mogło wskazać jej dom, a z pytań pańskich widzę, że człowiek wymieniony przeze mnie jest właśnie tym, którego pan poszukuje. Uchodził on za męża tej kobiety.
— Czy masz pan tę pewność?
— Zupełną!
— Kiedyż i gdzie mogę się z nim rozmówić?
— Pracuje w Algiers, w warsztatach kolei Luisiana-Texas, Kierownik warsztatu wskaże go panu.
— Mr. Sefton, informacje pańskie mogą być dla mnie cenne i w takim razie nie poniesiesz pan szkody. Zbadam rzecz, a jeśli nie obdarzam