Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towy, teraz nawet się nie pokazał. Syn znalazł go jeszcze na jego legowisku, zawiniętego w kołdrę, oczy otwarte, mina zła. Zakrzyczał mu wprost do ucha:
No mój ojcze, wstawajcie! czas iść na ślub.
Stary zamruczał głosem bolesnym: Nie mogę, nie jestem wstanie, czuję jakieś zimno, całe plecy mam oziębnięte, ani się ruszyć nie mogę.
Młody człowiek zdumiony spoglądał na niego, przeczuwając wybieg.
Chodźcie ojcze, — trzeba się przezwyciężyć.
Nie mogę!
Czekajcie, — ja wam pomogę.
Schylił się nad starcem, odwinął go z kołdry wziął w swe ręce i postawił na nogi, — Ale stary począł jęczeć.
O jej! O la Boga, — ja nieszczęśliwy, — hu, hu, nie mogę, jestem sparaliżowany, to wiatr przewiał mnie przez ten przeklęty dach.
Cezar zrozumiał że nic nie uzyska i wściekły pierwszy raz na swego ojca zawołał:
A no dobrze, — to nie dostaniecie dzisiaj obiadu, bo my mamy zamówiony obiad w oberży Pollyta. Może to osłabi waszą zaciętość.
Zgramolił się z powrotem po drabinie, poczem udał się w drogę, za nim jego krewni i goście.
Mężczyźni pozawijali u dołu spodnie, aby ich śniegiem nie zawalać, kobiety popodnosiły spódnice odkrywając chude łydki ubrane w pończochy z szarej wełny. I szli jeden za drugim