Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie pod naciskiem woli nasłuchiwania. Każde wrażenie czasu zlewało się w teraźniejszość.
Jeszcze gwałtowne trzeszczenie, które się przeraziło samo siebie i gwałtownie się przerwało.
Nieruchomy stałem, przycisnąwszy ucho do ściany, z groźnem uczuciem w gardle, że wewnątrz tam ktoś stoi, właśnie tak jak ja i czyni to samo.
Nasłuchuję a nasłuchuję:
Nic!
Pracownia w sąsiedztwie wydawała się jak zamarła.
W najgłębszej ciszy — na palcach nóg zakradłem się na krzesło przy mojem łóżku, wziąłem świecę Hillela i zapaliłem.
Wtedy przekonałem się: żelazne drzwi spichrzowe na zewnątrz na ganku, prowadzące do pracowni Saviolego, można było otworzyć tylko z wewnątrz. — — —
Na chybi — trafi pochwyciłem kawał hakowatego drutu, który leżał śród moich narzędzi do rytowania. Takie zamki łatwo się otwierają.

I co by się potem stać mogło?
Mógł to być jak przypuszczam tylko Aron Wassertrum, który w pobliżu szpiegował, — zapewne szperał w szafkach, aby dostać w ręce nową broń i dowody.
Czy to mi na co się przyda, gdy tam wejdę?
Nie namyślałem się długo: trzeba działać a nie namyślać się. Aby się tylko skończyło to straszne oczekiwanie jutra!
I stałem już koło żelaznych drzwi na podłodze, nacisnąłem je, wyciągnąłem hak z zamku i nadsłuchiwałem. Rzeczywiście: wewnątrz w pracowni szmer, jak gdyby ktoś wysuwał szufladę.
W następnej chwili rygiel odskoczył.
Mogłem obejrzyć pokój, chociaż było prawie ciemno, i świeca tylko mnie oślepiała; ujrzałem jak