Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

te kamienie, ale wciąż wypadają mi z ręki i nie mogę ich usunąć z zakresu swego wzroku. Wszystkie kamienie, które w mojem życiu niegdyś jakąkolwiek rolę grały, zapadają się do koła mnie.
Niektóre męczą się ciężko, wysuwając się z piasku na światło, — jak wielkie łupkobarwne pająki morskie w chwili, gdy przypływ morza powraca, — jak gdyby wszystko chciały w tem pomieścić, oczy moje przykuć do siebie i powiedzieć mi rzeczy niesłychanej wagi.
Inne wyczerpane padają bezsilnie z powrotem w swe jamy i znikają zanim doszły do słowa. Czasem unoszę się do góry z tego zmierzchu półśnienia i widzę znowu na jedno mgnienie oka światło księżyca na bufiastym końcu mojej kołdry: światło leżące, jak wielki jasny płaski kamień, i znowu na ślepo macam swą zapadającą świadomość, szukając niespokojnie tego kamienia, który mnie dręczy, a który w rumowiskach wspomnienia leżyć musi i wygląda jak kawał słoniny.
Niegdyś musiała być nad tym kamieniem zawieszona rynna, tak sobie wyobrażam, zgięta pod kątem rozwartym; brzegi jej rdzą były strawione, i uparcie chcę w swym duchu taki obraz wymusić, aby spłoszone myśli okłamać i do snu się ukołysać. Nie udaje mi się. Nieustannie — nieustannie przemawia we mnie głos uparty i nieumęczony, jak okiennica, którą wiatr w prawidłowych odstępach czasu uderza o ścianę; to jest zupełnie coś innego, to wcale nie kamień, to co wygląda, jak słonina.
I nie mogę się pozbyć tego głosu, chociaż sto razy sobie wykładam, że to jest wszystko drobiazg; głos milczy chwilkę, ale niepostrzeżenie znów się odzywa i urągająco zaczyna na nowo: dobrze, dobrze, to prawda, ale to nie jest jednak kamień to, co wygląda jak kawał słoniny. Zwolna zaczyna mię opanowywać uczucie całkowitej niemocy. Co się stało dalej — nie wiem. Czy dobrowolnie przestałem