Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Zdaje się — odpowiedziałem — to jest — ja — ja — tak — tak — wiem to na pewno. Więc go znacie?
Jasełkarz głową potrząsnął: „On mi tylko kogoś przypomina... To jakby „Golem“.
Malarz Vrieslander opuścił nożyk swój na ziemię.
„Golem? Już tak wiele o nim słyszałem. Czy wiecie coś o Golemie, Zwak?
„Któż może powiedzieć, że coś wie o Golemie? odpowiedział Zwak i wzruszył ramionami. Zaliczają go do dziedziny baśni, aż pewnego dnia zdarza się coś, co nagle znów powołuje go do życia. I długo jeszcze potem każdy o nim mówi i fama rozrasta się do potworności. Mówią, że początek tej historji sięga aż wielki wieku. Podług dawno zaginionych opowieści, pewien rabin kabalista miał sporządzić sztucznego człowieka — tak zwanego Golema — który, jako posługacz pomagał mu dzwonić w synagodze i wykonywał różne cięższe roboty.
Lecz z tej operacji nie powstał bynajmniej prawdziwy człowiek, ożywiała go tylko ślepa, napółświadoma dusza wegetacyjna. Jak mówią nadto, działo się to tylko za dnia i dzięki wpływom magnetycznej kartki, zatkniętej za zębami — wyzwalało astralne siły bytu.
I gdy pewnego wieczoru po modlitwie rabin zapomniał z ust Golema wyjąć pieczęć, ten wpadł w szał, w ciemnościach wybiegł przez ulice i rozbijał, co mu stanęło po drodze.
Aż w końcu rabin wybiegł naprzeciw niego i czarodziejską kartkę zniszczył. Wtedy ów stwór runął bez życia. Nic nie zostało po nim, prócz karłowatej figurki glinianej, którą dziś jeszcze pokazują w starej synagodze. —
„Ten sam rabin — dodał Prokop — „wezwany był przez cesarza do Burgu, aby wywołać cienie