Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



KRES.

— — — jak kawał słoniny!“
To jest kamień, co wygląda, jak kawał słoniny.
Słowa te jeszcze dzwonią mi w uszach. Wtedy podnoszę się i muszę sobie przypomnieć, gdzie jestem.
Leżę w łóżku i mieszkam w hotelu.
A więc nie nazywam się Pernat.
Czyż by mi to wszystko śniło się tylko?
Nie! Tak nie wygląda rojenie senne.
Spoglądam na zegar: spałem zaledwie godzinę. Jest w pół do trzeciej.
A tam wisi cudzy kapelusz, który zamieniłem dziś w katedrze na Hradczynie, gdym podczas wielkiej mszy siedział w ławce.
Czy jest we środku nazwisko?
Biorę kapelusz i czytam złotemi literami na białej jedwabnej podszewce, cudze a jednak tak znajome, nazwisko:

ATANAZY PERNAT

Teraz już nie mam chwili spokoju; pospiesznie się ubieram i biegnę na dół po schodach.
„Odźwierny! Proszę otworzyć! Idę jeszcze na przechadzkę — na godzinę.
„Dokąd, proszę?
„Do dzielnicy żydowskiej. Na Koguci zaułek.
Czy jest w ogóle ulica, która się tak nazywa?
„Owszem, owszem. Jest“ odźwierny uśmiecha się chytrze — „ale zwracam uwagę, że z dzielnicy żydowskiej mało co pozostało. Wszystko domy nowo zbudowane.
„Nic nie szkodzi. Gdzie leży Koguci zaułek?