Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Może też właśnie o tej godzinie stary Zwak gdzieści na świecie gra swoje „Boże Narodzenie kukiełek“ — wyobrażałem to sobie — „i deklamuje tajemniczym głosem strofkę swego ulubionego poety Oskara Wienera:

„Gdzie jest serce z czerwonego kamienia?
Ono wisi na wstążce jedwabnej.
O ty, nieoddawaj serca —
Ja byłem mu wierny, jam je kochał —
I siedem lat ciężkom służył
Dla tego serca — i kochałem je gorąco!“

Szczególnie świąteczny nastrój miałem w duszy. — Świece już się wszystkie wypaliły. Jedna tylko jeszcze migała. Dym krążył po pokoju. — Naraz jakby mię jakaś ręka pociągnęła, musiałem się odwróoić:
Odbicie mojej osoby stało w progu Mój sobotwór. W białym płaszczu. Z ko.roną na głowie.
Trwało to jedno okamgnienie.
Nagle płomienie buchnęły po przez deski moich drzwi i od pokoju wdarł się obłok duszącego, gorącego dymu.
Pożar w domu. Pożar! Pożar!

Roztwieram okno. Wdrapuję się na dach.
Z dala już huczy gromkie trąbienie nadjeżdżającej straży ogniowej. Błyszczące hełmy i krótkie, ostre rozkazy komendy.
Potem upiorne, rytmiczne, syczące dyszenie pomp, jakby demony wody gotowały się do skoku na swego śmiertelnego wroga: ogień.
Szkło brzęcząc pęka, a czerwony płomień strzela ze wszystkich okien.
Materace wyrzucają z okien, cała ulica jest niemi zaścielona, ludzie skaczą na nie: tłuką się i ranią; straż ich wynosi.