Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ki z ofiarą lampa spadła i pokój zaczął się palić. Trup dziewczyny jest tak zwęglony, że do dnia dzisiejszego nie można było ustalić, kto ona jest. Miała czarne włosy i ładną twarz — to wszystko, co o niej wiadomo. A Laponder, choćby miał zdechnąć, nie chciał powiedzieć jej imienia. Gdybym to ja był sędzią, to bym go obdarł ze skóry i pieprzem obsypał. Tacy to są ci eleganccy panowie. Wszystko same zabójce. — — Jakby nie było innych sposobów, kiedy się chcesz uwolnić od dziewuchy!“ — dodał w końcu z cynicznym uśmiechem.
Wściekłość zagotowała się we mnie — i najchętniej powaliłbym łotra na podłogę.
Co noc chrapał on na tem samem łóżku, na którem leżał Laponder. Odetchnąłem dopiero, gdy w końcu został wypuszczony na swobodę.
Ale wtedy nawet nie wyzwoliłem się od niego. To co mówił przeniknęło we mnie, jak grot z ząbkowatym haczykiem.
Prawie nieustannie, zwłaszcza w mroku, gryzło mnie teraz posępne podejrzenie, że ofiarą Lapondera mogła być Mirjam.
Im bardziej opierałem się tej myśli, tem głębiej ona mnie dręczyła, aż zmieniła się niemal w idée fixe.
Niekiedy, zwłaszcza gdy księżyc blado świecił po przez kraty, było nieco lepiej: wówczas przypominały mi się na nowo godziny, które przepędziłem z Laponderem i głębokie współczucie względem niego budziło we mnie żałość, ale wnet nadchodziły straszne chwile, gdym przed oczami duszy widział Mirjam zamordowaną i zwęgloną — i zdawało się, że z przerażenia rozum utracę.
Słabe punkty zasadnicze, które miałem dla swych podejrzeń, układały się w takich momentach w zamkniętą całość, — w obraz pełny nieopisanie straszliwych szczegółów.
Na początku listopada o godzinie 10-tej wie-